by Artur Czesak·Możliwość komentowania Na rozkurz. Wyczesane rozmowy została wyłączona
Młyn wodny. Tułowice
Oj, zdarza się człowiekowi nie tylko w młodości udzielenie sobie pozwolenia, żeby zaszaleć, a nawet przewidzenie z góry jakiejś kwoty na roztrwonienie, roztyrmanienie, rozpuszczenie, słowem: na rozkurz. Słowo wzięło się z praktyki, a wizerunek młyna ma związek z pochodzeniem rozkurzu. Zapraszam do posłuchania Wyczesanych rozmów z red. Anną Piekarczyk, z którą rozmowa to rozkosz. I stąd fonetyczno-semantyczny odlot.
Wyczesane rozmowy, Radio Kraków, 14 stycznia 2021 r.
Rozkurz to strata, na którą z góry się godzimy.
O ceny na zboże i mąkę, Lublin 1917, s. 9
W audycji pojawia się ważny tom prozy i poezji Mirona Białoszewskiego Rozkurz, którego genezę przytoczyła Małgorzata Łukasiewicz w „Znaku” z roku 2009, w kontekście robienia słoików, to jest robienia przetworów i pakowania ich w słoiki:
Bo nie można wiedzieć, które słoiki zostaną otwarte ani kiedy to nastąpi, nie wiadomo, co stanie się z resztą, nie wiadomo, kim będą ci wybrani ani ilu ich będzie. Jakby nie chodziło o przetwory w słoikach, ale o listy desperacko rzucane w zalakowanych butelkach do morza. Wskutek tego i pytanie nabiera nagle głębszej i odległej od praktycznych działań wymowy. Po co się tyle tego robi, czy warto aż tak się wysilać, skoro znaczna część z konieczności pójdzie na zmarnowanie? Po co pisać wiersze, komponować symfonie, dobierać farby z palety, jeśli nie wiadomo, czy kiedykolwiek do kogokolwiek to dotrze? Ostatnie słowo w tej sprawie niech ma Białoszewski, we fragmencie z tomu Rozkurz: „– ale ty nie piszesz na rozkurz – zakończył jakąś kwestię Le. Spodobało mi się to określenie. Jednak »nie na rozkurz« za długie na tytuł. I tak by się mówiło »Rozkurz«”.
by Artur Czesak·Możliwość komentowania W bród Wam powiem. Wyczesane rozmowy została wyłączona
Bród na rzece to miejsce, gdzie jako tako można się przeprawić na drugi brzeg konno, wozem, pieszo bez mostu czy łodzi. Miejsce płytsze, bezpieczniejsze, rozpoznane. Nieraz w takim właśnie miejscu organizowano przeprawy promowe. Oczywiście miały one wielkie znaczenie strategiczne, dlatego od wieków w ich pobliżu umieszczano strażnice, które takich miejsc strzegły. Na przykład Tyniec, gdzie Wisła przedziera się pośród wapiennych skał.
Widok z murów klasztoru tynieckiego na stronę Piekar. Bród jest tam, gdzie droga dochodzi do Wisły.
W bród powiedzieć. Wyczesane rozmowy odkrywają (w słownikach i tekstach)
To nie jest sensacja, ale skoro ja tego nie wiedziałem lub nie pamiętałem o tym, to może jeszcze kogoś to zainteresuje. Dziś gdy czegoś jest w bród, to jest tego ‘dużo, pod dostatkiem’. A dawniej można było w bród coś komuś powiedzieć, oświadczyć. Samuel Bogumił Linde podał następujące synonimy: najkrótszą drogą, najprościej, niedługo myśląc, co pierwszego to lepszego, obces, z kopyta, od razu, wzręcz, bez ogródki, nie ochylając, wbrew.
S.B. Linde, Słownik języka polskiego, 1807
Rozmawialiśmy o tym w Radiu Kraków z redaktorem Paweł Sołtysikiem. Proszę posłuchać.
W bród. Wyczesane rozmowy, Radio Kraków, 25 listopada 2020 r.
Oto cytat z Satyr Krzysztofa Opalińskiego:
Ale spyta mie ktory/ Jaka ma bydź miarka Tego naszego mienia. Powiem w brod i krotko: Ile człowieku trzeba do skromnego życia?
by Artur Czesak·Możliwość komentowania Psim swędem. Wyczesane rozmowy została wyłączona
Dziś w rozmowie z Panią Redaktor Anną Piekarczyk w Radiu Kraków przed hejnałem, to jest około 9.36, rozmawialiśmy o frazeologicznym przysłówku psim swędem. Zapraszam do posłuchania, a poniżej jeszcze trochę kontekstów, objaśnień i odkryć.
Red. Anna Piekarczyk, Artur Czesak, Radio Kraków, 22.10.2020
Dziś psim swędem można coś zdobyć, gdzieś się dostać — łatwo, bez wysiłku, fuksem, nie wiadomo, w jaki sposób.
Najpierw hańba. Cyceron i szewskie czernidło
Swąd to smród. Smród to czasem brud. Brud to niekiedy też wstyd. Grzegorz Knapski w swoim zbiorze Adagia Polonica (1632) zamieścił zdanie: Psiem swędem wyszedł sąd jego pod hasłem Sromotnie — czyli ze wstydem. Polska fraza ma być odpowiednikiem Cycerońskiego sutorio atramento absolutus, to znaczy corruptis iudicibus infami decreto absolutus (Cycero, Listy do przyjaciół, księga VII). Polski tłumacz Erazm Rykaczewski — nota bene także pracowity leksykograf, o którym ciekawie pisał Mirosław Bańko — tak objaśniał frazeologiczną przenośnię Cycerona:
(…) ojciec jego, oskarżony od M. Antoniusza, czernidłem szewskiem, jak mówiono, został uwolniony. (CCLXXI. Cycero do Peta. Epist. ad fam. IX, 21)
Czernidło szewskie, jestto witryol, którym się otruć można. Drudzy mówią, że jak skóra witryolem poczerniona wybielić się nie daje tak pozostała plama hańby na Karbonie, chociaż został wyrokiem sądowym uwolniony. (Listów Marka Tulliusza Cycerona ksiąg ośmioro, przeł. E. Rykaczewski, t. 2, Poznań: nakładem Biblioteki Kórnickiej, 1873, s. 381)
Potem po prostu nic?
Jeśli swąd z dopełniaczem swędu to psi zapach, to jest to coś niematerialnego. Czasem jednak swąd pozostaje także po materialnych wydzielinach psa, które się po śląsku nazywają psińco i także oznaczają oprócz odchodów po prostu ‘nic’. Gdyby to miało być nic, to wtedy zrozumiały staje się fragment powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego:
Pobieżałem z ludźmi do dworu, tam stary niby chory leży, umyślnie się czyniąc takim, aby się mnie zbyć psim swędem. (Stach z Konar. Powieść historyczna z czasów Kaźmiérza Sprawiedliwego, t. 1, Kraków 1879, s. 98)
Z tego cytatu rozumiemy, że chciał go stary zbyć niczym.
Wreszcie psi węch, ludzka intuicja
Nie wiadomo, jakimi drogami i kiedy rozwinęło się znaczenie ‘węch’. Odnotowuje je już jako wariant psim węchem także Nowa księga przysłów polskich. Żyć psim węchem też ma znaczyć ‘łatwo’ — tym, co się znajdzie dzięki węchowi, albo ‘niczym’, bo z samego węchu nic. Moje przeczesywania na użytek Wyczesanych rozmów w Radiu Kraków dały też efekt pośredni, czyli przykład użycia psim swędem w znaczeniu węchowym:
— A jak to dziś huka nasz Janosik — odezwała się ta stara kobieta głosem ochrypłym—zaraz poznać można, że się dobrze obłowił. Pamiętajcie, chłopaki, jak dwie niedziele temu wrócił tak samo rankiem a milczał, ducha z siebie nie wypuścił, ino fajczysko nałożył i pykał i pykał. Oho! zmiarkowałam ja odrazu, że musiał mieć Janosik jakoweś przykrości. Ale się nie przyznał, dopiero w tydzień mój Aza wyśpiewał o tym żydzie, co to inną drogą pojechał, jakby psim swędem zwąchał, że czekają na niego pod Nowym Targiem. Cha, cha, cha!
(Marya Julia Zaleska, Zbójcy tatrzańscy (c.d.), „Rodzina. Pismo poświęcone wychowaniu i nauce domowej” 1915, nr 35, czwartek, dnia 2-go września, s. 1)
Szczęściu trzeba pomagać
Bardzo lubię wędrówki frazeologiczne, zwłaszcza takie, podczas których uda się wyczesać coś nowego w źródłach językowych. Zapraszam do podsyłania swoich zapytań. Czekamy na maile: hejnal@radiokrakow.pl, artur.czesak@gmail.com.
by Artur Czesak·Możliwość komentowania Wyczesane rozmowy. Jak w dym została wyłączona
Stary, jakby co, to wal jak w dym! Owszem, do oferującego tymi słowami swą przyjacielską pomoc pójdę bez namysłu. Ale o co chodzi z tym dymem i czy rzeczywiście należy w dym iść, a może walić to strzelać?
Proszę posłuchać rozmów na ten temat wiedzionych przeze mnie z red. Pawłem Sołtysikiem w czwartkowej audycji Przed hejnałem w Radiu Kraków.
A broń czarnoprochowa?
W audycji przedstawiam, co wyczytałem w jednym z akapitów autorstwa prof. Kwiryny Handke. Nie całkiem się z tym zgadzam, bom na filmach widział, że gdy jeden szereg XVII-wiecznych strzelców wypalił i brał do ręki wyciory i co tam jeszcze, by broń do następnego strzału przysposobić, to zza ich pleców drugi szereg wychodził i oddawał salwę. Coś jednak musi być, skoro temat wojenny pojawia się w niedawnej rozmowie Pawła Chmielewskiego z Jackiem Hogą w portalu PCh24.pl:
Czarny proch był prawdopodobnie produktem ubocznym działalności alchemików. Uzyskana przez nich substancja wybuchała, nadawała się do rakiet na fajerwerki. Chińczycy próbowali tego użyć w wojsku, ale my zaczęliśmy tego w XIII wieku używać o wiele skuteczniej. Do 1886 roku to był jedyny znany ludzkości proch. Wówczas we Francji, za III Republiki, wynaleziono proch, który uzyskuje dużo większe ciśnienia i o wiele bardziej rozpędza pocisk. Ma też tę charakterystyczną cechę, że jest bezdymny. Od tej pory poprzedni proch był zwany prochem czarnym: salwy na polu bitwy potrafiły całkowicie zablokować widok nieprzyjaciela, stąd też takie powiedzenia jak polskie „iść jak w dym”, bo po salwie żołnierze idąc na bagnety nie widzieli, na kogo idą.
Ano właśnie, gdy nie mamy widoku, to idziemy w dym tylko wtedy, gdy musimy, i raczej niepewnie, a nie śmiało, bo wcale nie mamy pewności, że czeka nas pomocna dłoń. Tak więc albo coś jest nie tak z niezawodnością uzyskania pomocy tam, gdzie mamy iść jak w dym, albo analogia do pola bitwy ma jakąś lukę logiczną. Chętnie o tym podyskutuję.