Tam się splótł entuzjazm ze zbrodnią, radość z wygnaniem, narracja patriotyczna z internacjonalistyczną ideologią. I tak dalej. Czy cokolwiek jest słuszne w sposób trwały? Jeśli słusznie czynił towarzysz Wiesław jako minister ziem odzyskanych, że odbudowywał i integrował z pozostałymi częściami Polski (Ludowej) tereny podarowane jej przez Związek Radziecki, to może i pomniki ówczesne wciąż są słuszne?

W 2015 w Iławie koło dworca kolejowego stała jeszcze pamiątka XXV-lecia zakończenia wojny i objęcia polskim władaniem tych terenów. Słuszne? Ale orzeł bez korony.

Niełatwą jest sztuką dekomunizacja, gdy idee nacjonalistyczne sprzęgły się z komunizmem czy socjalizmem realnym lub jak tam go jeszcze zwano lub sam się chciał zwać.

 

 

Jakież wdzięczne pole do pośmiania się ze zderzeń międzykulturowych — gdy Giuseppe jest w Warszawie, a Kargul z Pawlakiem w Stanach Zjednoczonych, gdy Murzyn (tak się kiedyś mówiło) pojawia się w PRL-owskim blokowisku itd.

Znalazłem w sieci pracę Sabine Søndergaard, obronioną na uniwersytecie w Aalborg, pt. Hallo! Ciao! Cześć! En undersøgelse af nationale stereotyper i Hochzeitspolka (2010) og Maria, ihm schmeckt’s nicht! (2009).
Materiałem, jak podano wyżej, są filmy Hochzeitspolka Larsa Jessena i Maria, ihm schmeckt’s nicht w reżyserii Neele Vollmar.

Ciekawym elementem, także humorystycznym, jest humor „etniczny” — wydobywanie elementów różniących przedstawicieli konfrontowanych narodowości, jakoś zestereotypizowanych, ale i zindywidualizowanych przecież.

W pracy znajduje się ciekawy wykres, porównujący nasilenie różnych zjawisk i cech w Niemczech i w Polsce (u Niemców i Polaków, u Niemek i Polek, cokolwiek to znaczy?).

Hofstede, Geert, Gert Jan Hofstede, og Michael Minkov. Country Comparison – Germany and Poland.
—. Country Comparison. 2018a. https://www.hofstede-insights.com/country-comparison/ (senest hentet
eller vist den 4. april 2018).

Nie wiem, czy te filmy mają polskie wersje. To może wiedzieć tylko Współautorka bloga Dobry film, zły film. Wikipedyczna strona filmu Hochzeitspolka wygląda tak, jakby rajcowała wyłącznie Niemców. Czy ktoś przyjrzał im się „polskim” filmoznawczym, socjologicznym, językoznawczym i last but not liść (sic!) — translatologicznym. Chętnie się dowiem, czym jest prawda i dokąd ją wygnano.

Wszyscy znają jednego chyba polskiego etymologa: Aleksandra Brücknera, który najbardziej też gwałtownie etymologizował i gwiazdorzył, ale miał potencjał, którego mu zazdrościli językoznawcy mniemający, że są ścisłymi specjalistami.

Najniesłuszniej najmniej się mówi o Franciszku Sławskim, który wprawdzie słownika swojego, wydawanego zrazu jako popularny, pod egidą Towarzystwa Miłośników Języka Polskiego, nie skończył, lecz pokazał warsztat i czterdzieści lat powojennych jako naczelny, instytucjonalny etymolog działał. Słownik kończy się na haśle łżywy.

Nie spotkałem nigdy Andrzeja Bańkowskiego. Geniusz łączył on z sarkazmem, sobie wiadome skojarzenia wstawiał do etymologij, odbywał wycieczki do miejsc, których nazwy objaśniał, żeby uchwycić etymon wśród lasów, pagórów i rzecznych zakoli. Mam wrażenie, że w imię szczytnych wartości skrócono mu żywot polemikami i słownik (ESJP) mamy do litery R (wydanej w osobnym tomie po śmierci autora).

Wiesław Boryś postanowił i dokonał: jest autorem potężnego, kompetentnego współczesnego słownika etymologicznego. Mają z czym polemizować zwolennicy teoryj, które zbliżają formy rekonstruowane do wzorów chemicznych. Może oni mają rację, ale Borysia może czytać każdy zainteresowany pochodzeniem polskich słów. Profesor korzystał nie tylko ze wszelkich możliwych słowników (widywałem go przy pracy, gdy warsztaty nasze były usytuowane okno w okno), ale także z rękopiśmiennych kartotek gwarowych IJP PAN i wszelkich innych źródeł.

Witold Mańczak powiedział podczas uroczystych obchodów swoich dziewięćdziesiątych urodzin, że odczuwa konieczność napisania krótkiego słownika etymologicznego, który by uwzględniał w zadowalający dlań sposób całe życie propagowaną teorię o nieregularnym rozwoju fonetycznym uwarunkowanym frekwencją. Na załączonym fragmencie filmu nie za bardzo widać Jubilata i niewiele słychać, ale to na świadectwo, że słuchałem tej deklaracji.

I udało się! Słownik ten został ukończony, wkrótce potem zaś profesor Mańczak zmarł. Wydaniem zajął się niezmordowany prof. Leszek Bednarczuk.

Przeskok. W Rosji kilka lat temu zaczął się ukazywać obszerny, kilkutomowy słownik, którego autorem jest znawca m.in. języków syberyjskich Aleksandr Jewgieńjewicz Anikin. Warto wiedzieć, warto się zapoznawać z treścią nowego dzieła. Uwzględnia się tam także bogate i cyfryzujące się zbiory dialektalne rosyjskie, oczywiście też dokonania etymologów polskich. Jest już jedenaście tomów, obejmujących pierwsze cztery litery alfabetu:

Русский этимологический словарь
Вып. 1 (а — аяюшка) / ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН. — М.: Рукописные памятники Древней Руси, 2007. — 368 стр. ISBN 5-9551-0208-6.
Вып. 2 (б — бдынъ) / ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН. — М.: Рукописные памятники Древней Руси, 2008. — 336 стр. ISBN 978-9551-0265-8.
Вып. 3 (бе — болдыхать) / ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН — М.: Рукописные памятники Древней Руси, 2009. — 344 стр. ISBN 978-5-9551-0356-3.
Вып. 4 (боле — бтарь) / ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН. — М.: Знак, 2011. — 328 стр. ISBN 978-5-9551-0476-8.
Вып. 5 (буба I — вакштаф) / ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН. — М.: Знак, 2011. — 344 стр. ISBN 978-5-9551-0484-3.
Вып. 6 (вал I — вершок IV) / ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН. — М.: Рукописные памятники Древней Руси, 2012. — 368 стр. ISBN 978-5-9551-0583-3.
Вып. 7 (вершь I — вняться II). — М.: ИРЯ РАН, 2013. — 352 стр. ISBN 978-5-88744-087-3.
Вып. 8 (во I — вран). — М.: ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН, 2014. — 352 с. ISBN 978-5-88744-087-3.
Вып. 9 (врáндовать — галóп). — М.: ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН, 2015. — 383 с. ISBN 978-5-88744-087-3.
Вып. 10 (галочка I — глыча). — М.: Нестор-История, 2016. — 368 стр. ISBN 978-5-88744-087-3.
Вып. 11 (глюки — грайка). — М.: Нестор-История, 2017. — 368 стр. ISBN 978-5-4469-118-0.

Tak wygląda hasło biedrieniec, któremu odpowiada poniekąd polski fitonim biedrzeniec.

Anikin – biedrieniec

Nie jest to jednak na pewno ostatnie słowo słowiańskiej etymologii. Powodzenia, Uczeni.

Najstarszy chyba polski aktywny bloger, wybitny pisarz, Jacek Bocheński, rozważa w przejmującym wpisie pt. Śmierć, czy jego niedyspozycja i decyzja o niejechaniu do Katowic na galę Ambasadora Polszczyzny (od początku uważam ten tytuł za chybiony) nie przyczyniła się do przeciążenia stresem i wysiłkiem profesora Walerego Pisarka, który tam, podczas tej gali zmarł.

Rzadko tak myślimy, choć przysparzanie zgryzot osobom bliskim i dalszym właśnie, pozostającym z nami w relacjach ledwie służbowych, oficjalnych, jest jakimś przybliżaniem ich śmierci.

Wspominano prof. Walerego Pisarka w sali 42 Wydziału Polonistyki UJ. Opowieść ks. prof. Wiesława Przyczyny o ostatnich godzinach i chwilach Profesora pozostanie w mej pamięci. I anegdoty, tak liczne, nie burzące wzruszenia, patosu, nie ujmujące prof. Pisarkowi wielkości i sławy.

Był więźniem i niewolnikiem, tak, to właściwe słowa, potem Prasoznawcą. Córka Dorota Krzywicka-Kaindel wspominała:

O tym, że mój Ojciec jest bohaterem, że kilka lat swojego młodzieńczego życia spędził w stalinowskim więzieniu, a potem w obozie pracy, że był torturowany podczas przesłuchiwań, dowiedziałam się oficjalnie dopiero, gdy skończyłam osiemnaście lat. Ojciec powiedział mi to podczas długiego spaceru nad Zalewem Nowohuckim. Kiwnęłam głową i nie podjęłam tematu.

Profesor Walery Pisarek był człowiekiem szlachetnym i delikatnym, mądrym i uśmiechniętym, rzetelnym. Wzór niedościgły, sumienia wyrzut.

Odbudowa Wawelu była dziełem wspólnym. Wymagała pieniędzy i ludzie te pieniądze wpłacali. Bogatsi indywidualni, inni w ramach zbiórek. Bardzo lubię oglądać wawelskie cegiełki — ziemiaństwo, kupcy, przywódca chłopski, uczeni, adwokatura, miasta, osoby prywatne…

W tytule pojawiło się frywolne skojarzenie z piosenką Jeremiego Przybory, niepasujące do tak ważnego dla narodu miejsca. Skoro się jednak pojawiło w moim umyśle, a pisanie bloga nie jest pisaniem orędzia, kazania ani hymnu, to niech zostanie. Pamiętają Państwo?

Jeżeli kochać, jeżeli kochać, jeżeli kochać…
Jeżeli kochać, to nie indywidualnie.
Jak się zakochać, to tylko we dwóch!
Czy platonicznie pragniesz jej, czy już sypialnie,
niech w uczuciu wspiera wierny cię druh!
Bo pojedynczo się z dziewczyną nie upora
ni dyplomata, ni mędrzec, ni wódz!
Więc ty drugiego sobie dobierz amatora
i wespół w zespół, by żądz moc móc zmóc!
I wespół w zespół, i wespół w zespół,
by żądz moc móc zmóc!

Blogerowi takiemu jak ja wszystko się kojarzy z filologią i językiem. Czyli ta ściana jakoś przypominać może język polski — składają się nań liczne głosy indywidualne, zbiorowe, z różnych regionów, ludzi o rozmaitym pochodzeniu, nawykach, a jednak przez sym-fonię, współ-brzmienie wielu głosów tworzą wspólny gmach, konstrukt, zespolony byt.

 

Cugle, inaczej ryzy. W nich się trzymało konia, a metaforycznie także człowieka.

Czyli raczej go powstrzymywało, ograniczało, kierowało nim. Aż nagle, trochę znienacka powstało polskie powiedzonko: wygrać w cuglach. Zapraszam do posłuchania i zgłaszania uwag oraz pytań, tematów następnych audycji. Się przeczesze.

To miał być wstęp, a może preambuła.

Co to za rozmowy?

W piątkowe przedpołudnia, albo poranki — to zależy, kiedy kto wstaje rozmawiam z red. Wiolettą Gawlik o frazeologii. Tytuł audycji wymyślił się podczas żartobliwej przekomarzanki z pomysłodawczynią spotkań, red. Anną Piekarczyk. Rozmowy wyczesane. Pobrzmiewa w tym tytule moje przepiękne nazwisko, moja pasja — przeczesywanie (i współtworzenie) słowników. Nie zapominajmy też, że wyczesany jakiś czas temu w polszczyźnie młodych ludzi był w zasadzie synonimem przymiotnika fajny

Bartek Chaciński powiedział wapniejącej młodzieży lat osiemdziesiątych, jakim językiem mówi młodzież XXI wieku

Wyczesany słownik zawsze na propsie

To znaczy, że celem audycji jest znajdowanie w polszczyźnie, zwłaszcza w jej frazeologii, w zbiorach powiedzeń i skrzydlatych słów, unoszących się między nami, czegoś, co skłania do zastanowienia nad ich znaczeniem oraz pochodzeniem.

Staram się więc opowiadać o tym, co niby wszyscy wiemy, ale po chwili wspólnego zastanowienia się wiemy nieco więcej lub przeciwnie, nabieramy wątpliwości co do poprzednich przekonań, co też może być pożyteczne.

Chodzi o naukowy tekst dr Donaty Ochmann pt. Czy fajny jest fajny?. Proszę, można go sobie przejrzeć, przeczytać lub ściągnąć.
Donata Ochmann, Czy fajny jest fajny (2014)
Artykuł został wydrukowany w roku 2014 w krakowskim czasopiśmie językoznawczym „LingVaria”. Niby niedawno, ale okazuje się, że język młodzieży naprawdę szybko się rozwija, jedne modne wyrazy porzuca, inne wydobywa albo z polszczyzny dawnej, albo nadaje słowom nowe znaczenia. Tak się dzieje w odniesieniu do wyrazów zacny, zacnie (wspominanych przez D. Ochmann), sztos (plus sztosiwo) i innych. Jakich? Może dowiem się od Czytelników.

Przede wszystkim nie wierzmy, że przysłówek fajnie należy tylko do polszczyzny mówionej, potocznej, młodzieżowej. Wystarczy zaglądnąć do dzisiejszego „Dziennika Polskiego”.

Ponadto pomyślmy chwilkę. Jeśli na używanie słowa fajny pomstowali dorośli już przed wojną, to — chwilka obliczeń — ta okropna ówczesna młodzież ma dziś koło 95 wiosen. Z pewnością w gronie koleżeńskim słowa tego używa jakby nigdy nic.


Brak słów, żeby opisać ten deszczowy lipiec. Kwasi, siecze, tnie, siąpi. Cóż to za pogoda. Pogoda pod zdechłym Azorkiem? Nieładnie tak mówić, bo zwierząt poniżać nie trzeba. Ale znalazłem patron, który stanie w szeregu ze świętymi ogrodnikami, co przymrozki majowe przynoszą — Pankracym, Serwacym i Bonifacym, tudzież z tą okropną zimną Zośką. Z szeregu tego się nie wyłamie, bo jest wcieleniem średniowiecznej pokory.

Od wieków 17 lipca Kościół Rzymski wspomina św. Aleksego. Ja od roku Pańskiego 2018 określony typ pogody będę zwał pogodą pod św. Aleksym.

A oto gawęda.

Ten kawałek o pogodzie z XV-wiecznego zabytku polszczyzny po odczytaniu literek wyglądać może m.in. tak:

Ano z wirzchu szła przygoda,
Niegdy mroz, niegdy woda.

Tyz piyknie, jak mawiają najstarsi górale. Święty Aleksy, niech słońca ujrzę refleksy.


Mariusz Leńczuk (zatrudniony w Pracowni Języka Staropolskiego IJP PAN), wybitny badacz rękopisów średniowiecznych, opisał nowo odkryte dwa zaklęcia z końca XV wieku. Znaleziono je w zbiorach krakowskiego klasztoru dominikanów. Dotarły tam prawdopodobnie po roku 1945 z klasztoru w Raciborzu, lecz powstać mogły we Wrocławiu.
Tekst ze „Studiów Źródłoznawczych” z roku 2017 (rocznik 55, s. 217–228) w całości można przeczytać tutaj.
Zaklęcia przed jadowitym robakiem i przeciwko wściekliźnie mają fascynującą formę graficzną.

Po transkrypcję i dalsze objaśnienia odsyłam do oryginału. Tu pozwolę sobie na kilka słów o doniosłości znaleziska, np. o tym, że przybyły nam poświadczenia czterech wyrazów, których nie zanotowano wcześniej, więc nie ma ich w Słowniku staropolskimmiano, źmijica, uszczypnąć, wścieklizna.
Najciekawszy do zinterpretowania jest następujący fragment:

a mą myanowacz ten rzecz mya
nem kogo by ten cg robąk vsczy
pnąl [transliteracja]

A ma mianować ten, rzec mianem,
kogo by tenci robak uszczypnął [trankrypcja]

Autor wskazuje, powołując się też na sugestie prof. Ewy Deptuchowej, na możliwość innych interpretacji niż przytoczona wyżej, którą tu dla jasności wywodu przytaczamy jako pierwszą:

1) A ma mianować ten, rzec mianem, kogo by tenci robak uszczypnął.

2) A ma mianować tenżeć mianem, kogo by tenci robak uszczypnął.

3) A ma mianowacz ten rzec mianem, kogo by tenci robak uszczypnął.

Leńczuk, wytrwały badacz i interpretator glos, za najbardziej prawdopodobną przyjął lekcję 1), w której dostrzegł znaczeniowy, metajęzykowy naddatek, komentarz.

Opiera się ona na odczytaniu zwrotu rzec mianem ‘przywołać po imieniu’ jako glosy objaśniającej
do poprzedzającego ją czasownika mianować ‘powiedzieć, zawołać’ i wskazaniu zależności między
zaimkami tenkogo: ten, kogo by tenci robak uszczypnął.

Tu i teraz napiszę tylko, że wydaje mi się, iż należałoby dowartościować kwestię geograficznie zdeterminowanej proweniencji zabytku i przeprowadzić śledztwo z użyciem danych śląskich — współczesnych, rzutowanych w przeszłość czy też identyfikowanych jako śląskie w innych zabytkach. Nie półżartem, jak w przekomarzaniach na mimo to niebłahy z perspektywy historycznojęzykowej temat śląskości samogłoski nosowej w pobrusaKsięgi henrykowskiej.

Ogłaszają wszędzie, że za chwilę ukaże się nowa książka Jerzego Pilcha pt. Żywego ducha. Gdy tylko zapowiedziano, że akcja zawiązuje się mniej więcej w ten sposób, że nagle na świecie nie ma żadnych ludzi, a tylko bohater utworu, pomyślałem o pewnej książce, którą ćwierć wieku temu miałem za błysk intelektu i jeśli nie arcydzieło, to przynajmniej bardzo solidny i niebanalny tekst.
Mimo humorystycznej powierzchni z trywialnymi szczegółami życia sprzed osamotnienia w świecie, niczym z Lesia Chmielewskiej.
Jaka to książka — za chwilę.
Dariusz Nowacki w opisie, krytyce, sprawozdaniu z lektury, zapowiedzi (nie ja jestem od roztrząsania związków krytyki z marketingiem) powiada:

Pilch nie kryje, że zapożycza się u włoskiego pisarza Guida Morsellego (1912-73). Jego wydane u nas w 1980 r. „Wydarzenie” przynosi opowieść o ostatnim człowieku na ziemi.

Zaiste, nie kryje. Parę dni później Jerzy Pilch w rozmowie z Michałem Nogasiem potwierdza to i objaśnia, że w samym utworze przedstawione są te klucze:

– Wspominam w powieści o źródłach, książkach, które niegdyś wpadły mi w ręce. Jedną z nich było niewątpliwie „Wydarzenie” Guida Morsellego wydane po polsku w 1980 roku. Kupiłem je wówczas wiedziony potrzebą nabywania książek, o których nie miałem zielonego pojęcia. Nie wiedziałem, kim jest autor, nie wiedziałem, że go nie wydawano, że się zabił, nie czytałem żadnej recenzji, ale zobaczyłem, by tak rzec, nowy kolor w księgarni. Książka zrobiła na mnie może nie wstrząsające, ale długotrwałe i uporczywe wrażenie. Historia człowieka, który – podobnie jak mój bohater – wskutek Wydarzenia zostaje sam.

Owszem, taka książka istnieje i można poznać opinie polskich czytelników o niej choćby z serwisu Lubimy czytać:

Historia człowieka, który wskutek tajemniczego tytułowego Wydarzenia zostaje ostatnim człowiekiem na Ziemi. Cała ludzkość w ciągu jednej nocy znika bowiem bez śladu. „Rodzaj wielkiej metafory ekologicznej, przypowieść o straszliwej lekkomyślności ludzkiej(…) Książka stawia ekstrawagancką hipotezę końca ludzkości. Ludzkości jednak, nie świata. W swojej laickiej medytacji nad śmiercią narrator metafizycznej autobiografii Morselliego snuje rozmaite domysły na temat totalnego ‘wniebowstąpienia’ rasy ludzkiej. Wiadomo, że żadna epidemia, wojna, czy największy nawet kataklizm nie mogłyby unicestwić jej całkowicie: zniknięcie to należy do kompetencji teologii. Jest Ukaraniem ludzkości czy jej promocją?”

Tytuł oryginału z 1977 roku: Dissipatio H.G. Narzekali niektórzy na erudycję autora, więc trzeba iść tropem erudycyjnym. Tytuł w zasadzie jest łaciński, toteż H.G. to raczej nie inicjały Wellsa, ale dopełniacz: humani generis ‘rodzaju ludzkiego’. Dissipatio zaś to coś jak:

Włoscy interpretatorzy mówią, że nie rozsypanie ani podział, lecz bardziej, kierując się fabułą, a nie filologią: wyparowanie.
Temat potencjalnego wniebowstąpienia rasy ludzkiej, znacznie bardziej żywy w amerykańskim chrześcijaństwie pozakatolickim, a w ślad za tym w szerszej społecznej wyobraźni, zwie się „porwanie Kościoła”. Trop biblijny: Pierwszy list Pawła do Tesaloniczan, rozdział 4, wers 17:

Wbrew tradycji i Pilchowi zacytowałem księdza Wujka w wersji z roku 1594, a nie Biblię gdańską, którą pisarz przesiąkł w wiślańskiej ewangelickiej młodości.
Zniknięcie części ludzkości odbiło się niedawno (w) popkulturze serialem „Pozostawieni” (The Leftovers).

Tropy podsuwane przez autora, jako nazbyt oczywiste, mogą budzić podejrzenia. Moje budzą. Tu pozwolę sobie na własne niczym nie podparte przypuszczenie wpływologiczne. Istnieje utwór mniej obciążony erudycją, za to o temacie identycznym. Zwierzęta również hasają w nim po opuszczonym mieście. Mam na myśli Wielkie solo Antona L. Herberta Rosendorfera (1934–2012), wydane w Polsce w tłumaczeniu Ryszarda Turczyna w Czytelniku w r. 1989. Pilch wtedy jeszcze książki nałogowo kupował, a niektóre zapewne czytał.

Okładkowa informacja brzmi następująco:

Punktem wyjścia powieściowej akcji jest tajemnicza katastrofa kosmiczna — pewnej nocy znikają wszyscy zamieszkujący naszą planetę ludzie, z wyjątkiem jednego: przeciętnego urzędnika skarbowego. W rozpadającej się cywilizacji, wypieranej przez bujną przyrodę, śledzimy frapujące sam na sam człowieka z miastem, jego usiłowania, aby dociec, dlaczego ocalał właśnie on.
„Wielkie solo Antona L.” to błyskotliwy żart literacki, swoista robinsonada, napisana z charakterystycznym dla Rosendorfera dowcipem, pomysłowością i darem zajmującego opowiadania.

No dobrze. Nie chodzi jednak o wpływy, ale o lekturę i literaturę. Czy to będzie dobra książka? Po przeczytaniu fragmentu w letnim dodatku GW uczucia mam — ja, wieloletni admirator tej prozy, wariantów fabularnych i wariacji stylistycznych — chłodne.Syn pastora mnie rozsierdził, ale to gra przecie. Dajmy jednak Pilchowi powiedzieć coś własnym głosem, choćby temat był już przez pisarzy klasy B+ (plus za erudycyjny background) obrobiony. Czytać warto.