Ojczyzna nasza jest piękna, dlatego niefortunne było, w znaczeniu komunikatywistycznym, opisanie jej przez Władysława Bartoszewskiego jako brzydkiej panny na wydaniu, która powinna zadbać o swój image, skoro chce być przyjmowana na europejskich salonach. Zwłaszcza brzydkiej. Z Bartoszewskim, człowiekiem nie tylko czynu, ale i zapamiętałym archiwistą, szperaczem, dokumentalistą, było — myślę — tak, że mógł pewne obrazy mieć utrwalone w podświadomości.
My byśmy dziś Polski nie przedstawiali w satyrycznych alegoriach politycznych jako hożej dziewoi. Przed wojną, panie, jednak oprócz tego, że wiele rzeczy było takich samych, tylko gorszych lub ładniejszych (bieda, przemoc, prostytucja, cholewy oficerskich butów, kabarety, honoraria, szacunek dla nauczycieli i urzędników), to również zastanawiano się nad wyborem geopolitycznej drogi. Nie tylko w gabinetach uczonych, polityków i sztabowców, lecz także na łamach prasy codziennej. Pakty o nieagresji i samouprzedmiatawiająca się wizja Polski jako dzieweczki w wianeczku, która duma o tym, jakie konsekwencje może mieć zaogniający się spór osiłków z sąsiedztwa.
Oto flirt, konkury, umizgi, końskie zaloty, koperczaki i potencjalna bitka dwóch absztyfikantów: (od lewej) Hitlera i Stalina, z Dziennika Bydgoskiego, 15 listopada 1934.
Okropne? Tak.