Klękam nabożnie, oczy mrużę, wbijam się w fotel, gdy czytam, że Aleksander Brückner w swym słowniku etymologicznym napisał PRASŁOWO. Tak też i o dzbanie.

Piękne słowo. Znamy je z życia codziennego i z przysłów: póty dzban wodę nosi, póki się ucho nie urwie.
To znaczy, że dzban ucho mieć musi.
Dzban jest pusty w środku, dlatego też ludzie głupi od niedawnego czasu dzbanami są nazywani. Na przykład na Twitterze:

Taki dzban, synonim durnia najprawdopodobniej, szerzy się, to znaczy, że jest wyrazem modnym, atrakcyjnym, bo nowym. Nowość nie jest jego jedyną zaletą. Nie jest wulgarny. Ocenia, uraża, ale nie narusza bardzo już wątłego polskiego tabu językowego.

Słowo znane, nawet prasłowo, w nowym znaczeniu, zwie się neosemantyzmem. Takie nowe znaczenie, osoby niezbyt lotnej, nie kontaktującej z rzeczywistością słownik Miejski.pl odnotował w roku 2010.
Z kronikarskiego obowiązku, nie bez przyjemności, odnotowuję.

________________
Wpis zależny od http://leksykalia.blogspot.com/2018/08/dzban-sowo-stare-nowe.html

W Sejmie Rzeczypospolitej Polskiej w latach ostatnich przesuwa się granicę tego, co dopuszczalne, a być może nawet tę granicę się likwiduje. Spoglądanie na posłów partii mających inny pogląd w rozmaitych sprawach polskich przeradza się we wrogość, a politycznym przeciwnikom odmawia się szacunku, zaprzecza ich godności i kwestionuje prawo do głoszenia poglądów, z którymi przyszli reprezentować swoich wyborców.

Nie chce mi się teraz sięgać do twitterowo-portalowych archiwów z cytatami, co się komu wypsnęło, a co który poseł lub posłanka powiedzieli komu jawnie, po cichu lub w twarz.

Przeciwnie, chcę pokazać, że w roku 1919 zgoła inaczej postrzegano kulturę dyskusji. Słowem niewłaściwym, za które marszałek Trąmpczyński upomniał posła Ignacego Daszyńskiego, było głupstwo. Tak, niepotrzebny wielokropek.

Polszczyzna parlamentarna ma skąd czerpać wzorce przyzwoitości i siły do naprawy.

Czasy ostatniego króla Polski są przykładem mody na obce języki, głównie francuski. Wśród klas wyższych panowała wtedy wręcz dwujęzyczność, być może z przechyłem w stronę języka obcego. Skąd my to znamy. Dzisiaj, po zachłyśnięciu się integracją europejską, w czasach „galopującej emigracji” i panmobilności Polak Polakowi Anglikiem, Polka Polce zły angielski akcent wypomina.

W tym kontekście zdrowo jest sobie przypomnieć zdroworozsądkowe zalecenie Michała Abrahama Trotza z jego słownika, a właściwie mownika.

Należyta ojczystego języka umiejętność, bo doskonała, jak i innych, zdaje się być niepodobną, ma być każdemu najmilsza, po niej zaś obcej mowy wiadomość dla rozumienia cudzoziemców chwalebna jest.

No proszę, nie chodzi o przesadne napięcie, mordęgę, stres. Dobry poziom, właściwy, należyty, przyzwoity. Nie kaleczyć polszczyzny, ale nie popadać w snobistyczną przesadę.

W ciągu miesiąca dwa razy wypowiadałem się publicznie o nazwach krakowskich ulic — dla portalu LoveKrakow.pl i dla Gazety Wyborczej. Potrzeba rozmowy na ten temat wynika nie tylko z tego, że w Polsce dokonuje się kolejny etap zmian, które postulował Instytut Pamięci Narodowej, polegających na usunięciu patronów dziś wyglądających niezbyt godnie, od których urzędowo mamy się odżegnać.
Proponuję spojrzeć na sprawę nieco głębiej. Zrobię to tutaj, bo w wypowiedziach dla mediów na to jest najmniej czasu. W doraźnych dialogach skupiamy się na rzeczach łatwo uchwytnych, złej odmianie czy niewłaściwym sposobie zapisu.
Najdawniejsze nazwy ulic powstawały zwyczajowo, w międzyludzkiej komunikacji i miały funkcję identyfikacyjną, informacyjną. Prowadząca w jakąś stronę stawała się ulicą Warszawską czy Krakowską, jeśli znajdował się przy niej kościół, mogła być Kościelną, a w miastach z dużą liczbą kościołów, proszę bardzo: Franciszkańska, św. Barbary itd. Szkolna — bo szkoła, Szewska, bo warsztaty szewskie, a Garbarska, wcale nie tak daleko, bo garbarze wyprawiali tam skóry itd.
W nowszych czasach, wraz z rozrostem terytorialnym miast, ale nie tylko, nazwy ulic zaczęły upamiętniać osoby sławne. Tym samym urzędowo stwierdzano, że komuś owa sława się należy, a komuś nie. W ślad za tym, gdy zmieniały się władze, inaczej patrzono na zasługi i bywało, że poprzedni bohater znikał z tablic i rejestrów. W wieku XX w Polsce zmian takich było wiele: nazwa obcojęzyczna w układzie wartości państwa, w którym znajdowało się miasto, potem nazwy bohaterów w Polsce niepodległej, potem zmiany po przewrocie majowym roku 1926, a zwłaszcza po śmierci marszałka Piłsudskiego. Świeżo nazwane jego imieniem ulice nierzadko zmieniały się w Adolf-Hitler-Straße, a w 1944 lub 1945 — Józefa Stalina lub 22 Lipca itp. Wielu przedwojennych bohaterów stało się ideologicznie niesłusznych, odeszło w cień z powodu konieczności uczczenia nowych wartości. Nie przywrócono ulic Berka Joselewicza, bo nie było już społeczności żydowskich, którym go stawiano za wzór Żyda — patrioty polskiego. Rok 1980 otworzył pole dal ulic Jana Pawła II, większość z nich nazwano tak chyba za życia Karola Wojtyły. Po roku 1989 czasem hurtowo, czasem stopniowo, przybywało ulic nazwanych imionami tych zasłużonych obywateli, których w żaden sposób honorować nie chciała Polska Ludowa: Anders, Bór-Komorowski, Jasienica. Wewnątrzpolskie przewartościowania zaowocowały nazwami z dotychczas nieczęsto reprezentowanymi „Żołnierzami Wyklętymi”, Danutą Siedzikówną i majorem Łupaszką. Tragiczny dzień 10 kwietnia 2010 r. przysporzył nowych bohaterów ulic, placów i rond z Lechem Kaczyńskim na czele.


Najbardziej kontrowersyjne są zamiany, gdy osoba akceptowana ma być zastąpiona przez doraźnie uznawaną za lepszą i godniejszą. W Katowicach na placu Wilhelma Szewczyka odbyła się nawet demonstracja przeciwko zmianie. Ale o nazwach decydują władze — samorządowe i państwowe. Do momentu zmiany.

Pamiętają Państwo Zenona Laskowika, reportera TVP, i Bohdana Smolenia jako panią Pelagię z fabryki bombek? W przypływie entuzjazmu, na fali propagandy sukcesu podaje ona dzienną produkcję w formie: bez kozery powiem: pińcet! Całość można sobie przypomnieć tutaj.

Laskowik i Smoleń, bez kozery

Ale co to właściwie znaczy bez kozery, a raczej nie bez kozery? Czy może być coś z kozerą? Kto to lub co to wreszcie ta/ten kozera? W Radiu Kraków w cyklu Rozmów wyCzesanych szukałem źródłosłowu wraz z panią red. W. Gawlik. Zapraszam do posłuchania.

Będę wdzięczny za wszelkie uwagi, a także pytania dotyczące innych zagadnień powiedzonkowych i frazeologicznych.

Zacznę od siebie. Pisałem kiedyś siedem lat artykuł. W zaleceniach redakcyjnych albo w redakcji pracy zbiorowej, do której wreszcie go wysłałem, zwijano i rozwijano imiona do inicjałów i odwrotnie. Nie wiem, czy ja to widziałem w korekcie autorskiej, czy nie. Uznajmy, że widziałem, ale autor najmniej widzi w swoim tekście. Finalnie okazało się, że w moim artykule jest MACIEJ Sęp Szarzyński. A powinien być przecie Mikołai.

Wydanie Rytmów MIKOŁAJA Sępa Szarzyńskiego

To był odcinek #00. A skoro się przyznałem do poważnego błędu we własnej publikacji, śmielej przystępuję do działania. Nie mam wiedzy ani wprawy w wytykaniu błędów, jaką miał profesor Henryk Markiewicz. Nie wiem, czy powinno się z imienia, nazwiska, czasopisma, rocznika, strony itd. pisać. Jeśli nie zaprzestanę, to może się wykrystalizuje jakaś forma.

#01 Będzin (Śląsk)

Będzin – Śląsk

To nie jest banalny synonim obecnego województwa śląskiego. Jest mianowicie Instytut Zachodni zajmujący się stosunkami polsko-niemieckimi. Ukazał się stosunkowo niedawno pierwszy tom czasopisma Rocznik Ziem Zachodnich. W tym tomie artykuł pt. Wokół zmian nazewnictwa ulic na Ziemiach Zachodnich i Północnych po 1945 r. – wybrane aspekty. Tu wtręt terminologiczny. Wydaje mi się, że Ziemie Zachodnie i Północne to mniej więcej to samo co Ziemie Odzyskane, pozytywnie brzmiąca nazwa dla tych terytoriów powojennej Polski, które przed rokiem 1939 nie należały do Rzeczypospolitej. W związku z tym kognitywiści by powiedzieli, że prototypowo należą do owych ziem np. Wrocław, Szczecin i Olsztyn. Teraz pytanie o drugi biegun. Kielce by się nie kwalifikowały, ale już o Gdynię i Pszczynę można by pytać, bo w czasie wojny zostały włączone bezpośrednio do państwa niemieckiego. I to jest jedyna linia obrony dla włączenia Będzina do opisu zmian nazewniczych na „Ziemiach Zachodnich i Północnych”. O ile bowiem nazwy ulic Wrocławia urzędowo od XVIII wieku przynajmniej były niemieckie, o tyle niemieckie nazwy ulic w Będzinie to tylko czas okupacji. Przypomnijmy. Będzin nie leży na Śląsku. Będzin jest królewskim polskim miastem, był w zaborze rosyjskim, a w II RP w województwie kieleckim. Sam artykuł oczywiście ciekawy, ale Będzin to Małopolska.

Na mapie nazwa Będzina nie tylko przez eń, ale jeszcze z przestawieniem liter, więc dla tropiciela błędów gratka. Jak widzimy, miasto leżało niedaleko od tzw. trójkąta trzech cesarstw, którego nie wypada nazywać zbiegiem trzech zaborczych granic, jako że Śląsk Górny nie należał bynajmniej do zaboru pruskiego.

 

Mariola Jakubowicz, krakowska slawistka, od lat eksploruje słowiańskie słownictwo i zarazem prześwietla pierwotne sposoby rozumienia nazw uczuć i samych tych uczyć. Kiedyś pisała o gniewie, a w słoweńskim czasopiśmie „Jezikoslovni zapiski” ukazał się właśnie jej tekst o rozumieniu ‘miłości’. Temat jest bogaty — w tekście nie omawia się polskiego rdzenia koch-, śląskiego prz- ani południowosłowiańskiego volj-, lecz ljub-lask-mil-.

Tekst artykułu (link)

Z porównania wynika, że psł. rdzenie *ljub– i *las– predestynowane były do oznaczenia miłości fizycznej, zaś *mil– przede wszystkim do uczucia. Pierwotna konotacja najlepiej zachowana jest w psł. *ljub-, które utrzymało semantykę związaną z upodobaniem, przyjemnością, a więc nawiązującą do pierwotnego znaczenia skupionego na dążeniu do realizacji swych pragnień.

Prawda, ile ciekawych treści kryje się w naszym słowiańskim Aj low ju?

Tam się splótł entuzjazm ze zbrodnią, radość z wygnaniem, narracja patriotyczna z internacjonalistyczną ideologią. I tak dalej. Czy cokolwiek jest słuszne w sposób trwały? Jeśli słusznie czynił towarzysz Wiesław jako minister ziem odzyskanych, że odbudowywał i integrował z pozostałymi częściami Polski (Ludowej) tereny podarowane jej przez Związek Radziecki, to może i pomniki ówczesne wciąż są słuszne?

W 2015 w Iławie koło dworca kolejowego stała jeszcze pamiątka XXV-lecia zakończenia wojny i objęcia polskim władaniem tych terenów. Słuszne? Ale orzeł bez korony.

Niełatwą jest sztuką dekomunizacja, gdy idee nacjonalistyczne sprzęgły się z komunizmem czy socjalizmem realnym lub jak tam go jeszcze zwano lub sam się chciał zwać.

 

 

Jakież wdzięczne pole do pośmiania się ze zderzeń międzykulturowych — gdy Giuseppe jest w Warszawie, a Kargul z Pawlakiem w Stanach Zjednoczonych, gdy Murzyn (tak się kiedyś mówiło) pojawia się w PRL-owskim blokowisku itd.

Znalazłem w sieci pracę Sabine Søndergaard, obronioną na uniwersytecie w Aalborg, pt. Hallo! Ciao! Cześć! En undersøgelse af nationale stereotyper i Hochzeitspolka (2010) og Maria, ihm schmeckt’s nicht! (2009).
Materiałem, jak podano wyżej, są filmy Hochzeitspolka Larsa Jessena i Maria, ihm schmeckt’s nicht w reżyserii Neele Vollmar.

Ciekawym elementem, także humorystycznym, jest humor „etniczny” — wydobywanie elementów różniących przedstawicieli konfrontowanych narodowości, jakoś zestereotypizowanych, ale i zindywidualizowanych przecież.

W pracy znajduje się ciekawy wykres, porównujący nasilenie różnych zjawisk i cech w Niemczech i w Polsce (u Niemców i Polaków, u Niemek i Polek, cokolwiek to znaczy?).

Hofstede, Geert, Gert Jan Hofstede, og Michael Minkov. Country Comparison – Germany and Poland.
—. Country Comparison. 2018a. https://www.hofstede-insights.com/country-comparison/ (senest hentet
eller vist den 4. april 2018).

Nie wiem, czy te filmy mają polskie wersje. To może wiedzieć tylko Współautorka bloga Dobry film, zły film. Wikipedyczna strona filmu Hochzeitspolka wygląda tak, jakby rajcowała wyłącznie Niemców. Czy ktoś przyjrzał im się „polskim” filmoznawczym, socjologicznym, językoznawczym i last but not liść (sic!) — translatologicznym. Chętnie się dowiem, czym jest prawda i dokąd ją wygnano.

Wszyscy znają jednego chyba polskiego etymologa: Aleksandra Brücknera, który najbardziej też gwałtownie etymologizował i gwiazdorzył, ale miał potencjał, którego mu zazdrościli językoznawcy mniemający, że są ścisłymi specjalistami.

Najniesłuszniej najmniej się mówi o Franciszku Sławskim, który wprawdzie słownika swojego, wydawanego zrazu jako popularny, pod egidą Towarzystwa Miłośników Języka Polskiego, nie skończył, lecz pokazał warsztat i czterdzieści lat powojennych jako naczelny, instytucjonalny etymolog działał. Słownik kończy się na haśle łżywy.

Nie spotkałem nigdy Andrzeja Bańkowskiego. Geniusz łączył on z sarkazmem, sobie wiadome skojarzenia wstawiał do etymologij, odbywał wycieczki do miejsc, których nazwy objaśniał, żeby uchwycić etymon wśród lasów, pagórów i rzecznych zakoli. Mam wrażenie, że w imię szczytnych wartości skrócono mu żywot polemikami i słownik (ESJP) mamy do litery R (wydanej w osobnym tomie po śmierci autora).

Wiesław Boryś postanowił i dokonał: jest autorem potężnego, kompetentnego współczesnego słownika etymologicznego. Mają z czym polemizować zwolennicy teoryj, które zbliżają formy rekonstruowane do wzorów chemicznych. Może oni mają rację, ale Borysia może czytać każdy zainteresowany pochodzeniem polskich słów. Profesor korzystał nie tylko ze wszelkich możliwych słowników (widywałem go przy pracy, gdy warsztaty nasze były usytuowane okno w okno), ale także z rękopiśmiennych kartotek gwarowych IJP PAN i wszelkich innych źródeł.

Witold Mańczak powiedział podczas uroczystych obchodów swoich dziewięćdziesiątych urodzin, że odczuwa konieczność napisania krótkiego słownika etymologicznego, który by uwzględniał w zadowalający dlań sposób całe życie propagowaną teorię o nieregularnym rozwoju fonetycznym uwarunkowanym frekwencją. Na załączonym fragmencie filmu nie za bardzo widać Jubilata i niewiele słychać, ale to na świadectwo, że słuchałem tej deklaracji.

I udało się! Słownik ten został ukończony, wkrótce potem zaś profesor Mańczak zmarł. Wydaniem zajął się niezmordowany prof. Leszek Bednarczuk.

Przeskok. W Rosji kilka lat temu zaczął się ukazywać obszerny, kilkutomowy słownik, którego autorem jest znawca m.in. języków syberyjskich Aleksandr Jewgieńjewicz Anikin. Warto wiedzieć, warto się zapoznawać z treścią nowego dzieła. Uwzględnia się tam także bogate i cyfryzujące się zbiory dialektalne rosyjskie, oczywiście też dokonania etymologów polskich. Jest już jedenaście tomów, obejmujących pierwsze cztery litery alfabetu:

Русский этимологический словарь
Вып. 1 (а — аяюшка) / ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН. — М.: Рукописные памятники Древней Руси, 2007. — 368 стр. ISBN 5-9551-0208-6.
Вып. 2 (б — бдынъ) / ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН. — М.: Рукописные памятники Древней Руси, 2008. — 336 стр. ISBN 978-9551-0265-8.
Вып. 3 (бе — болдыхать) / ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН — М.: Рукописные памятники Древней Руси, 2009. — 344 стр. ISBN 978-5-9551-0356-3.
Вып. 4 (боле — бтарь) / ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН. — М.: Знак, 2011. — 328 стр. ISBN 978-5-9551-0476-8.
Вып. 5 (буба I — вакштаф) / ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН. — М.: Знак, 2011. — 344 стр. ISBN 978-5-9551-0484-3.
Вып. 6 (вал I — вершок IV) / ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН. — М.: Рукописные памятники Древней Руси, 2012. — 368 стр. ISBN 978-5-9551-0583-3.
Вып. 7 (вершь I — вняться II). — М.: ИРЯ РАН, 2013. — 352 стр. ISBN 978-5-88744-087-3.
Вып. 8 (во I — вран). — М.: ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН, 2014. — 352 с. ISBN 978-5-88744-087-3.
Вып. 9 (врáндовать — галóп). — М.: ИРЯ РАН, Ин-т филологии СО РАН, 2015. — 383 с. ISBN 978-5-88744-087-3.
Вып. 10 (галочка I — глыча). — М.: Нестор-История, 2016. — 368 стр. ISBN 978-5-88744-087-3.
Вып. 11 (глюки — грайка). — М.: Нестор-История, 2017. — 368 стр. ISBN 978-5-4469-118-0.

Tak wygląda hasło biedrieniec, któremu odpowiada poniekąd polski fitonim biedrzeniec.

Anikin – biedrieniec

Nie jest to jednak na pewno ostatnie słowo słowiańskiej etymologii. Powodzenia, Uczeni.