Nie mam problemu z literówką w notatkach, w szybkim wpisie twitterowym, w napisie na straganie ze śliwkami, ale w książkach i filmach o sprawach ważnych błędy rażą bardziej.

Obejrzałem pierwszą część filmu Wojna totalna, która miała premierę w TVP Historia. Nie jest to film wybitny, ale losy Polski i jej obywateli w czasie drugiej wojny światowej są tematem ważnym bezwzględnie i zawsze, zwłaszcza gdy traktat pokojowy wciąż nie został zawarty. Atut: czytała Krystyna Czubówna. Teraz zaś dodatkowo temat wraca, nie tylko z okazji wrześniowej rocznicy, ale także dlatego, że poseł Arkadiusz Mularczyk zajmuje się kwestią reparacji wojennych.

Ale my tu nie polityce. Chodzi o tempo pracy. Musiało być w ostatnich chwilach zbyt duże. Na to zawsze mam jedną radę: dobrze jest zatrudnić korektora. Osobę, która zajmie się tylko tekstem. Bo potem wstyd.

Chyba że nie wstyd.

Ten obrazek raczej świadczy o pośpiechu i o brakach w organizacji pracy. Następny jednak, błąd banalny, gdyby popełnił go uczeń na klasówce, bardziej mi doskwiera. Ten zły człowiek nazywał się Reinhardt, przez samo „h”.
Należy sprawdzać, co się pisze i publikuje.

Wiem, jest taka teoria, że robienie błędów w obcych słowach świadczyć może o patriotyzmie, zakorzenieniu w polskości. Nie popieram jej.