Tytuł jest na wyrost, ale temat jest ciekawy. Drąży go zresztą od dawna, interesująco i z powodzeniem dr n. med. i habilitowany wykładowca na polonistyce UKSW Piotr Müldner-Nieckowski. Zadano nam w Dobrym słowniku pytanie o to, czy pacjentów przyjmuje się na oddział czy do oddziału. Okazuje się, że istnieje potężny rozziew między poczuciem językowym większości użytkowników polszczyzny i opisami słownikowymi a polszczyzną oficjalną i środowiskową używaną w szpitalach, klinikach, czasopiśmiennictwie związanym z ochroną zdrowia, medycyną i dziedzinami do nich zbliżonymi. Przy czym te drugie użycia są właśnie dość hermetyczne i środowiskowe. Kłócą się z praktyką większości, niemal nieobecne są w Narodowym Korpusie Języka Polskiego (ale to już wina jego twórców i efekt zmian ilościowych w polszczyźnie pisanej i publikowanej, zwłaszcza w internecie).

Co o tym sądzić, jak mówić i pisać?

Nikt nie może od mówiących po polsku żądać zmiany składni na nietypową i poprawiać ich, jakby była błędna. Pacjenci są na oddziale, są przyjmowani na oddział.
W dokumentacji medycznej można tolerować do oddziału i w oddziale, ale używający tych sformułowań powinni wiedzieć, że nie są poprawni, precyzyjni terminologicznie, lecz że są to użycia odmienne od normy faktycznie istniejącej i skodyfikowanej, nieco snobistyczne i narażające ich, tak, ich właśnie, na śmieszność.

Pouczono mnie przy okazji rozpytywania o te kwestie, że nie ma czegoś takiego jak służba zdrowia, lecz jest system ochrony zdrowia i jego pracownicy. Tak zostałem antysystemowcem. Cóż, nie ma też łodzi podwodnych, nawet żółtych, samoloty to statki powietrzne, akacja to rubinia i tak dalej. Korpomyślenie, ograniczenie światłych i świetnie wykształconych oraz ciężko pracujących ludzi. Kolejne zbędne pole konfliktu.

Wyniki ankiet

Prosta ankieta wśród followersów i znajomych facebookowych

68 : 1 dla na oddział

Ankieta na Twitterze:

Spieramy się o zakres użycia terminologii oraz o to, czy odmienna składnia to terminologia czy snobizm.

Może pod wpływem filmu Rojst, ukazującego m.in. pracę w redakcji lokalnego dziennika jako pełną nudnych i niepotrzebnych rozmów z kierownikiem domu towarowego, zakładów przetwórstwa mięsnego, opisu przygotowań elektrociepłowni do sezonu grzewczego, postanowiłem i ja parę słów dodać o języku prasy.

Zdaje się, że początkujący dziennikarze nader często wysyłani są do opisywania spraw, które są w miarę powtarzalne, przynajmniej jeśli chodzi o pewne ramy. Jakież więc błędy można przy nich popełnić? Językowe oczywiście, bo jak to zwykle bywa po rozmaitych szkołach, przychodzi człek do pracy i mówią mu, że nic nie umie, a co gorsza — często coś w tym jest. Dziennikarze nie zawsze umieją poprawnie łączyć wyrazy, a czasem brakuje im chwili trzeźwego spojrzenia na tekst. Pozwoliłaby taka re-wizja uniknąć bezsensów, które denerwują czytelników.

Ot, przykład sprzed paru dni, zamieścił go na Twitterze Stefan @skrupulatny:

Ważne bardzo, że to nie sąd, ale prokuratura stawia zarzuty. Nieszczęsny szyk sprawia, że czytelnik może pomyśleć, że wiceprezydent był poszkodowanym, a nie oskarżonym. Wywiązała się też dyskusja na temat prawidłowości ciągu „przedstawił zarzut”. To ciekawe, więc może kiedyś do tego się wróci.

Z tym mi się skojarzyła malutka notatka z Dziennika Bydgoskiego. Dzięki MKiDN biblioteki digitalizują prasę na potęgę, dzięki czemu poznajemy prasę, a czasami i prawdę sprzed lat.

Odległość kilku linijek sprawia, że nie wiemy, gdzie się powiesił piekarz Treder. Junkeracker zaś to dziś Junoszyno na Żuławach.