Pamięci Honoraty Skoczylas-Stawskiej (1934–2018)

Honorowa Obywatelka Wielunia, 2006. Źródło

Nie jest to deklaracja ludomana, współczesnego miłośnika gwar, widzącego gwary nawet tam, gdzie nie widzą i nie słyszą ich rodowici użytkownicy językowych odmian polszczyzny danego terytorium. Mam przed sobą dowód, czyli książkę pani Pauliny Wyrębak, co mi ją podarowała. Ale o tym za chwilę.

Zapowiedziana książka czerpie z bogatej historii gwar ziemi wieluńskiej — ciekawego i odrębnego terytorium na pograniczu Małopolski, Wielkopolski i Śląska. Każdy dialektolog, gdy usłyszy „ziemia wieluńska”, natychmiast ma przed oczyma nazwisko, pozycję bibliograficzną Fonetyka w gwarach dawnej ziemi wieluńskiej (1977) albo twarz i uśmiech doktor Honoraty Skoczylas-Stawskiej. 

Autorka pochodziła spod Wielunia — Dąbrowa jest obecnie w granicach tego miasta, związana też była z Wierzbiem. Przeprowadziła mnóstwo wywiadów terenowych, utrwaliła mowę mieszkańców badanego obszaru na taśmach magnetofonowych zdeponowanych w archiwum fonograficznym przy poznańskiej uniwersyteckiej dialektologii. Tym wszystkim, którzy sądzą, że w tak zwanej Polsce centralnej gwar w ogóle nie ma, a jeśli są jakieś resztki, to nieciekawe, mogę zalecić tylko jedno: zajrzenie do książki. Monografia ta nie jest poświęcona wyłącznie zjawiskom fonetycznym. Są one przedstawione w kontekstach leksykalnych, a ich terytorialne subregionalne rozmieszczenie i interregionalne związki przedstawiają liczne mapy.
O, na przykład ta: przechodzi się przez Prosnę ze Śląska w charbołach, już po chwili na nogach pojawiają się chapcie, a za kawałek, przed wieluńskim rynkiem zmienią się one cudem jakimś w kurpie.

Przed najnowszą reformą administracyjną Wieluń był w województwie sieradzkim, więc pomyślałem, że poezje Pauliny Wyrębak nie są taką zupełną nowością na tym obszarze. Miałem w pamięci bardzo dobry zbiór gawęd ludowych z Sieradzkiego Trzy palice w nosie (1988), napisany przez Kazimierza Maurera. Okazuje się jednak, że Babice koło Lutomierska, z których pochodził ten folklorysta i gawędziarz, między innymi zwycięzca Sabałowych Bajań, znajdują się aż 100 km od Chotowa, w którym mieszka młoda autorka.

Bardzo chciałbym zdobyć teksty pani Marii Marchewkowej (1925–2000). Była to poetka i gawędziarka związana z Siemkowicami — to już w powiecie pajęczańskim, po drugiej stronie Wielunia w stosunku do Chotowa, ale wspólnym elementem jest to, że w obu miejscowościach jest kościół pod wezwaniem Świętego Marcina. Maria Marchewkowa pisała z duszy:

Polecom ludzkie wspominki
Cłek pójdzie w zapomnienie
Śpiwecka chłopsko nie zginie
Jak woda, jak wiatr.

Mniej udatną językowo, ale bardziej etnograficzne opracowaną książką z terytorium w miarę bliskiego wspominanej dziś Badaczce i chwalonej Poetce jest książka Jana Piotra Dekowskiego pod tytułem Strzygi i topieluchy (1987).

Autor prowadził badania etnograficzne w okolicach Salamon, Kuźnic, Brąszewic, Godynic i Klonowej — czyli także kilkadziesiąt kilometrów od Chotowa, którego gwarę przedstawia ciągle zapowiadana książka Gwarzom ptoki, szumiom drzewa (2020).

Napisałem, że książkę Pauliny Wyrębak będę chwalił. Tak, jest za co: między innymi za uchwycenie tonu prostej wiejskiej skargi przemieniającej się w wiersz, nie zawsze pod względem formalnym doskonały, ale ujmujący głębią szczerości.

Wyrazy uznania i podziękowania za inicjatywę należą się także panu Kazimierzowi Lindzie. Doprawdy nie wiem, jaką drogą zetknął się działacz animator i wydawca ze Stalowej Woli z wieluńską licealistką (może Facebook?), ale to bardzo dobrze, że książka powstała.

Sprzeniewierzyłbym się swoim codziennym zajęciom redaktorskim i korektorskim, gdybym nie zwrócił uwagi, że jest w tej publikacji sporo edycyjnych niedociągnięć. W dobie niskich nakładów i możliwości, jakie daje elektroniczny skład publikacji, można by w ewentualnych dodrukach część tych błędów usunąć. Mam tu na myśli na przykład w wierszu Poryc se dziołcha zapisaną tę samą kategorię gramatyczną, tj. trzecią osobę liczby mnogiej, odejdą i wzejdą, na dwa różne sposoby (w zakończeniu). Tam nie ma prawa być innego zapisu, bo nie może być różnego brzmienia tej samej końcówki współrdzennego czasownika.

Ale to oczywiście, i piszę to świadomie, mniej waży niż to, że osoba młoda, biorąca udział w życiu artystycznym swojej miejscowości, realizująca się także w zespole ludowym, przyjmuje gwarę swojej wsi, swoich przodków za swoją i czyni z niej w miarę swoich możliwości tworzywo wyrazu artystycznego. Łączy się świat dawnych formuł obecnych w folklorze i współczesne życie osoby urodzonej w XXI wieku w konkretnym miejscu globalnej wioski.
Oczywiście przydałby się audiobook, żeby gwarową poezję można było usłyszeć. Sam nie wiem, czy lepszy byłby w wersji autorskiej czy „seniorskiej”, to jest ze wspomaganiem doświadczeńszych wiekowo Chotowianek.

DODATEK

Honorata Skoczylas-Stawska

Tekst z miejscowości Wierzbie. Spisane z nagrania wykonanego w grudniu 1967 roku. Opowiadająca Marianna Pęcherczyk miała wówczas 80 lat, to znaczy, że urodzona była w roku 1887!
Jak się dawniej robiło masło („Język Polski” 1972, nr 1, s. 48)

Jak sie downi robiyło masło. Była kierzónka1), w ty kierzónce sie cyniyło2); był tyn przychlybek3), było zatykanie, tyn… zapómniałach — jach sie nazywo… wiyrzkiynko4), nó ji cyniotko5), wycyniyło sie masło. Jak sie zacyniyło, to sie wziyno wody, u̯obloło źimnóm wodóm, zeby sie styngło6). Jak sie styngło, puźni sie wybrało to masło na ładnóm7) miske, wypłókało sie drewnianǫ́ łyzkóm we wodzie. Wypłókało sie, puźni sie włozyło abo do gornysków, maślancki8) takie były drewniane. Nó ji puźni postoło, styngło sie, to było dobre potym masło.

A jak się u Was nazywają części maśnicy / kierzónki?