Pan Piłkarz, przyaktorzyć, ptyś. pizza… nie mówiąc o starodawnych uliczkach i autobusach. Kibice, piłkarze, trenerzy i komentatorzy (znam takich, co łączą wszystkie te role, choć często piłkarzami są teoretykami) znają te wszystkie słowa i twórczo ich używają. Gdy polszczyzna staje się wskutek sytuacji na murawie (oczywiście) nadzwyczajna, dochodzi do zaiskrzeń, sprzężeń i generowania nowych wyrazów, znaczeń, połączeń i skrzydlatych słów.

Przed Euro 2012

Obecni trampkarze tego nie pamiętają, ale żeby była wersja druga, musiała być pierwsza. Kwadratowa, 272 strony licząca. Już grzbiet jej nieco wypłowiał, trochę jak sztuczne nawierzchnie różnych boisk.

Moje przygody

I mnie się zdarzyło parę razy komentować sportową, zwłaszcza piłkarską polszczyznę. Dawno temu w Gazecie Wyborczej

Za pierwszego zaś COVID-u w Słowniku sportowej polszczyzny sympatycznie realizowanym przez TVP Sport. Spotkałem wówczas Redaktorów Jerzego Chromika i Aleksandra Roja.

Rosłoń 2:0, czyli 2.0 z roku 2021

A może to wynik słowników M. Rosłonia w meczu z resztą świata? Przeczytał niejedną grę, posłuchał innych i sam siebie, dopisał nowe hasła. Format się sprostokącił, stron jest 310. Niemało nowości, ale i wspominki są dobre.

Gratulacje. Różni na tylnej stronie okładki chwalą. Najładniej Andrzej Twarowski. Porównanie do paczki chipsów wysoce niesportowe, ale trafne.

Wyższa klasa rozrywkowa.

Kim jestem, żeby pisać o zmarłym 7 listopada 2021 r. językoznawcy, leksykografie, z którym się nigdy osobiście nie zetknąłem? Aby zniwelować retoryczność tego pytania, od razu odpowiem. Czytelnikiem, przede wszystkim wdzięcznym, czasem rozdrażnionym. Wdzięczność odczuwałem, gdy podczas opracowywania Słownika współczesnego języka polskiego pod redakcją prof. Bogusława Dunaja sięgałem do świeżo wówczas wydanej, komputerowo wyedytowanej „nowej sondy słownikowej” Polszczyzna, jaką znamy Jana Wawrzyńczyka i Andrzeja Bogusławskergo.

Warto wspomnieć nieogarnioną liczbę publikacji. Największą ich zaletą jest wydobycie mnóstwa jednostek językowych (ciągów literowych), dotychczas nie odnotowywanych w słownikach, mylnie (czyli zazwyczaj za późno) datowanych w publikacjach leksykograficznych. Przed ćwierćwieczem toczył Zmarły boje o chronologizację elementów umieszczanych w Nowym słownictwie polskim IJP PAN, a i w „Pracach Filologicznych” wczoraj opublikowanych (ku czci Krystyny Waszakowej) kąśliwie się wypowiedział o swym niezaistniałym wkładzie w datowanie materiału Wielkiego słownika języka polskiego PAN (wsjp.pl).
Dlaczego ze mnie czytelnik rozdrażniony? Bo ważne i ciekawe publikacje ukazywały się niekiedy w wydawnictwach megaarcyniszowych (gdzie sprawdzić, czym pierwszy użył takiego słowa?). Inne, wydane nakładem Autora, dystrybuowane były (lub nie były) kanałami, które do mojej jednak starającej się wsysać wszelkie informacje z dziedziny leksykografii gawry nie docierały.
Takie fakty powodują, że ustalenia metodologiczne, dobre w mniemaniu twórców praktyki, uściślenia proceduralizacyjne itp. nie zawsze były dostatecznie przedyskutowane. Z drugiej zaś strony mogło to sprawiać wrażenie pomijania dokonań Zmarłego, niestrudzonego zbieracza.

Festschrift bez bibliografii

W roku 2020 ukazała się księga ku czci Profesora, nosząca tytuł Wokół jednego cytatu. Ten cytat to myśl Władysława Witwickiego:

(…) człowiek, który kocha prawdę a nienawidzi błędu, nigdy sobie uszu nie zatyka i nie zaperza się, gdy jego oponent uzasadnia zdanie sprzeczne z jego dotychczasowym poglądem. Przeciwnie. Słucha ciekawie i cieszy się, jeżeli swego oponenta zwalczyć nie potrafi. Cieszy się, bo oto się pewnego błędu pozbywa (…). (…) na tym zależy mu najwięcej.

Nie stało się dobrze, że w tomie tym nie znalazła się bibliografia 75-letniego wówczas Uczonego. Odsyłanie do Wikipedii i internetowego Katalogu Biblioteki Narodowej nie budzi mego entuzjazmu. Częściowo zrekompensowała to prof. Katarzyna Wojan, redaktor naukowa Festschriftu-„pamiętnika akademickiego” w artykule o Prof. Wawrzyńczyku na łamach „Studiów Rossiców Gedanensiów”.

Ostatnie próbki stylu

Jan Wawrzyńczyk krytykował ostro, nie zawsze subtelnie; oto nierecenzja Dobrej zmiany Katarzyny Kłosińskiej i Michała Rusinka.

Schronologizować by co i sfotocytacić może

Chciałbym dodać co nieco od siebie, oczywiście do niedostępnych w przyjaznej postaci bazodanowej zbiorów J. Wawrzyńczyka, P. Wierzchonia i ich współpracowników. To może odnajdźmy jakąś jednostkę leksykalną dotychczas nie omawianą? Jak to się robi? Okażę się rzecznikiem zwalczonego już niby wstecznictwa, ale mimo bigdate’owości działań lekturę tekstów, a w ślad za nią ekscerpcję i ekscerptów weryfikację, mam za metodę wciąż prawomocną. Totalistyczne podejście nie może wykluczać metod dawnych.
Może dołowizna?

Wyrazu nie ma w Słowniku języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego, brak go także w dostępnej mi dość wczesnej wersji Słownika bibliograficznego języka polskiego J. Wawrzyńczyka (plik D z roku 2009):

Jest w Słowniku „warszawskim”, w nawiasie kwadratowym, więc uznany za gwarowy:

Z tego też powodu zasadne jest sprawdzenie go w Słowniku gwar polskich Jana Karłowicza, który faktycznie okazuje się źródłem hasła w SW:

Słownik gwar polskich PAN pozwala sprawdzić, że chodzi o powiat kolski (w granicach z 1952 r.)

Jeśli zaś mamy pod ręką źródło, dowiemy się, że to Słownik wyrazów zebranych w Czerskiem i na Kujawach autorstwa Władysława Matlakowskiego (1894).

Zastanawiające, skąd ten Rgilew (dziś urzędowo Rgielew, gmina Kłodawa), boć to ani ziemia czerska, ani Kujawy.

Ha, nie ma w NFJP!

Nie miał pełnej racji Prof. Wawrzyńczyk, gdy pisał do K. Wojan:

Mam jednak nadzieję, że nie zmartwiłoby Go to zbytnio. Dobrze jest ułowić nowy wyraz.

nfjp.pl, 18.02.2022

Nie wiem, czy rozważano zasadność włączenia potężnego Indeksu alfabetycznego wyrazów z kartoteki „Słownika gwar polskich” przygotowanej przez zespół SGP PAN pod red. Jerzego Reichana. Wówczas dołowizna może by się wyfiltrowała. Wszak jednym z ciekawszych procesów dotyczących polskiej leksyki jest przenikanie elementów ekspresywnych, choć nie tylko, z mowy warstw defaworyzowanych do polszczyzny pisanej i sieciowo ogólnodostępnej. Pisałem o tym kiedyś, od kilku lat znakomicie to przedstawiają publikacje prof. Renaty Kucharzyk.

Google znajduje tylko to, co dostrzegłem przy innej okazji:

Odnaleziony ciąg pochodzi ze zdigitalizowanego tygodnika społeczno-literackiego „Wieś” V: 1948, nr 3 (132), 18 stycznia, s. 8. Adwokat Tadeusz Majewski odnosił się do społeczności warszawskiego „pekinu” (zostawmy to na kiedy indziej) i bohaterów opowieści Wiecha.

Majewski odwołał się do numeru 48 „Wsi” z końca roku 1947, s. 7. Autorem sformułowania był wywodzący się z miejskiej biedoty Jerzy Falenciak, tu autor tekstu Moje pokolenie, później profesor prawa, bibliotekarz i funkcjonariusz aparatu PZPR we Wrocławiu. Pisał o nierewolucyjnym lumpenproletariacie i nizinach społecznych, ale przezornie takich słów nie użył.

Widoczna jest gorsza jakość skanu. Zapewne to było przyczyną nieodnalezienia formy przez Google. Ręczne odszukanie egzemplarza czasopisma i zapytanie Google’a o zidentyfikowane de visu fragmenty tekstu daje pozytywny rezultat:

Gdy poszukujemy formy „dołowizny”, odnajdujemy współczesne derywaty oznaczające nie miejsce w polu i nie warstwę społeczną, ale przynajmniej w pierwszym cytacie stan psychiczny, synonim zdołowania:

Zakończenie

Poszukiwanie prawdy bywa męczące. Bez Profesora Wawrzyńczyka polska leksykografia miałaby mniej energii, narzędzi, wzorów i materiałów.

Ten słownik podarował mi stryj. Otworzył mi oczy na kulturę (mity nieźle propagowała szkoła), pokazał mi powiązania między odległymi na pozór sprawami, obecność wątków z tradycji w dziełach masowych i z racji swej „niskości” i popularności pomijanych przez twórców kanonów.

Z tekstu Teresy Kruszony o słownikach, wyborcza.pl, 1.09.2021

Nie w pełni się zgadzam z tezą, że redaktorzy muszą być obstawieni mnóstwem słowników i poradników językowych, co samym tytułem tekstu nakazywała Teresa Kruszona: Kłosińska, Bralczyk, Kopaliński, Markowski. Słowniki i poradniki językowe, które trzeba mieć. Z takiej mnogości koniecznych na półce słowników trochę się podśmiewał na blogu Dobrego słownika Łukasz Szałkiewicz w dość popularnym wpisie 7 faktów o słownikach, o których nie powie Ci wydawca, uświadamiając przy okazji czytelnikom na przykład to, że słowników nie piszą nazwiska wymienione na okładce. Jesteśmy za wielofunkcyjnością słownika i poradni językowej, więc ją robimy.
Autorka artykułu w Słówkach (magazyn „Gazety Wyborczej” o języku — nie umiem się połapać, które teksty ukazują się w wersji papierowej, a które tylko w Internecie) pisze o Słowniku mitów i tradycji kultury jako najbardziej przez siebie lubianym:

Moim zdaniem to nie jest tylko słownik, jak głosi tytuł, ale także książka do czytania. Kiedy znajdę szukane hasło i przeczytam je do końca, autor odsyła mnie do haseł powiązanych, więc szybko przerzucam strony (a jest ich w sumie 1510) i czytam hasło powiązane, na końcu którego autor odsyła mnie do kolejnego powiązanego, to znowu czytam, i znowu. Trudno się oderwać.

Z tym zgadzam się w pełni. Autor słownika, który pisał pod pseudonimem Kopaliński, a żył pod przybranym nazwiskiem Stefczyk, Jan Sterling, był niepospolitym erudytą. Doświadczenia życiowe i lekturowe owocowały do końca jego stuletniego życia (1907–2007). Młodzieży studenckiej, z którą wykładowcy popadają w konflikty (typu: jak to, nie pamiętają państwo reklamy proszku Pollena z hasłem „Ociec, prać?”; nie wiedzą państwo, kto to hunwejbin?!; nazwa „bikini”, jak wiadomo pochodzi od słynnego atolu, gdzie…), polecam inny słownik — sumujący to, co zdaniem Kopalińskiego warte było do WSPÓLNEGO zapamiętania z wieku XX: Słownik wydarzeń, pojęć i legend XX wieku.

Pierwsze wydanie: 1999

W natłoku dokumentacji, w morzu faktów znaczenia nabiera dar wyboru i syntezy, może największy talent Władysława Kopalińskiego. Wpis ten publikuję w czternastą rocznicę śmierci Redaktora.

Obserwacje uogólniane od roku 1995 pozwoliły na sformułowanie prawa, które mówi, że jeśli Czesak (ten Czesak) nie znał jakiegoś słowa, to ono natychmiast zacznie się mu pojawiać w masowych ilościach w czytanych tekstach, w żywej mowie jego najbliższych, na szyldach i w środkach masowego przekazu, aby frustrować wspomnianego osobnika dowodami, iż nie zna on polszczyzny, a na dodatek jest nieuważny. I to się sprawdza.

Najnowszy przykład

Przeczytałem właśnie definicję bezy Pawłowej w Dobrym słowniku (nie ja ją, rzecz jasna, pisałem).

Następnego dnia wszedłem beztrosko do cukierni, aby kupić rodzinie jakiś deserek. I co? Ja się jeszcze pytam. Oczywiście.

Oczywiście zapis beza Pavlova to przejaw braku szacunku wobec polszczyzny i rozumu, także własnego. Dobry słownik objaśnia w poradzie poprawnościowej, że to powinna być beza „Pawłowa” albo beza Pawłowej, choć ludzie jedzą też pavlovę:

W Dobrym słowniku można przeczytać, czym się ten czasownik różni od innych, ale mnie naszła innego rodzaju refleksja; dotyczy ona języka praw i języka prawniczego. Mianowicie w celu jak najbardziej precyzyjnego formułowania myśli używa się form gramatycznych rzadko używanych, nieomal potencjalnych, które w myśl gramatycznych opisów oddają jakiś znaczeniowy rys, lecz z powodu swej rzadkości właśnie nie są natychmiast rozpoznawane i rozumiane przez użytkowników języka, którzy nie odbyli stosownych ćwiczeń ani nie praktykują prawa. Niech za przykład posłuży forma trybu przypuszczającego czasownika powinien, czyli byłby powinien. Czy to jednak czysty tryb przypuszczający, czy też może któryś w polszczyźnie istniejących bardziej jako odbicie łaciny, francuskiego i niemieckiego trybów „irrealnych”? Oto przykład ze zbioru praw polskich z ostatniego okresu formalnej niepodległości Polski, sprzed uchwalenia konstytucji 1791 r.

Ks. Teodor Ostrowski S.P., Prawo cywilne narodu polskiego, t. 1, wyd. 2, Warszawa 1787, s. 377

Gospodarz odpowiedzieć byłby powinien, gdyby… — mamy tu postawione warunki. Mimo podobieństwa formalnego do form dogorywającego już w polszczyźnie, ale przez jej miłośników wielce lubianego czasu zaprzeszłego nie chodzi tu o coś, co się dokonało w przeszłości, ale o pewną możliwość i okoliczności.
To gramatyczne spostrzeżenie skojarzyło mi się z tym, że dochodzi do spotkania językoznawców i osób wykonujących różne funkcje związane z interpretowaniem i stosowaniem prawa, w tym sędziów. Przedmiotem analizy uczyniono wykładnię językową, która dotychczas — moim zdaniem — ze strony prawniczej była na poły logicystyczna, a na poły intuicyjna. Miejmy nadzieję, że książka Język(i) w prawie. Zastosowania językoznawstwa i translatoryki w praktyce prawniczej, zredagowana przez Emilię Kubicką, Lecha Zielińskiego i Sebastiana Żurowskiego, wydana w 2019 r. przez Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, okaże się pomocna i wskaże, co warto czynić dla sprawnego dokonania wyżej wspomnianej wykładni.

Na książkę składają się następujące teksty:
Część I. Wykładnia językowa
Rozdział 1. Maja Klubińska, Wykładnia językowa a inne typy wykładni
Rozdział 2. Anna Czelakowska, Emilia Kubicka, Wykładnia językowa w praktyce sądowej a charakter narzędzi leksykograficznych
Rozdział 3. Sebastian Żurowski, Słowniki w wykładni
Rozdział 4. Emilia Kubicka, Anna Czelakowska, Proces wykładni językowej
Rozdział 5. Małgorzata Gębka-Wolak, Językoznawca jako biegły sądowy
Część II. Tłumaczenie prawnicze
Rozdział 6. Ewa Bagłajewska-Miglus, Jarosław Dudzicz, Tłumaczenie prawne i prawnicze jako szczególny rodzaj tłumaczenia specjalistycznego
Rozdział 7. Lech Zieliński, Kompetencje tłumacza przysięgłego wobec oczekiwań i wymagań ustawowych
Rozdział 8. Katarzyna Siewert-Kowalkowska, Lech Zieliński, Tłumaczenie ustne w sądzie jako odmiana tłumaczenia środowiskowego

Część dotycząca tłumaczeń prawniczych może jest mniej przełomowy, ale za to bardzo aktualna, a walorem jej jest to, że nie teoretyzują w nim teoretycy, ale dzielą się swą wiedzą praktycy. Tłumacze przysięgli oraz dydaktycy i studenci kierunków przekładoznawczych z pewnością wiele skorzystają z lektury tej części.
Dla językoznawców, którzy na co dzień nie zajmują się kwestiami języka w kontekście prawnym, lektura pierwszej zwłaszcza części może być przestrogą przed pochopnym wypowiadaniem się w kwestiach, które są specjalistyczne i mają swoją interpretacyjną historię, choć na pozór sformułowane są polszczyzną ogólną, wszystkim dostępną.

Wszyscyśmy powinni zapoznać się z toruńską publikacją o języku czyli też językach w prawie.

Spostrzeżenie dotyczące ortografii i wymowy. Wydaje mi się, że problemy z pisownią cząstki morfologicznej super z innymi elementami są powiązane z wymową. Mianowicie:

mamy pisać super łącznie, ale gdy tłumaczymy na polski napis z koszulki ze sklepu nadwyraz.com

to jak mówimy: jaką Ty masz suPERmoc czy superMOC?
Jeśli akcentujemy na PER, to pisownia łączna jest w pełni słuszna i akcent taki dowodzi, że mamy do czynienia z jednym wyrazem złożonym, akcentowanym, jak większość polskich rzeczowników, na przedostatniej sylabie. Jak kuCHENka czy meGAwat.
Jeśli akcentujemy MOC, to chyba podświadomie czujemy, że są to dwa wyrazy. I wtedy mniej dziwi, że niektórzy wbrew zaleceniom normy ortograficznej piszą super moc.

Te wahania ortograficzne nie dotyczą wszystkich jednostek leksykalnych z super. Nie ma kłopotów z fizycznymi superstrunami ani z politologicznym supermocarstwem, gdzie super znaczy ‘ponad’. Jest kłopot z supercenami superzabawą, w których to jednostkach super znaczy ‘bardzo dobry, świetny, ekstra’.

Mamy więc pewną chwiejność. Jedni forsują zdanie prof. E. Polańskiego, autora zasad pisowni opublikowanych w WSO PWN (zasady są autorskie czy „państwowe” — ktoś mi to kiedyś musi wyjaśnić) i korpusowo podbudowanym przekonaniem USJP PWN, że to jest nieco inaczej:

super- ‹łac. ‘nad’› «pierwszy człon wyrazów złożonych podkreślający najwyższy stopień (lub wykraczanie poza normę, poza zwykły stan), najwyższą jakość tego, co oznacza drugi człon złożenia, np. supernowoczesny, superfilm»

super ‹łac. ‘nad’› pot.
a) «nadzwyczajnie, znakomicie, świetnie; ekstra»:
Zrobiłeś to super.
Wyglądasz super w tej marynarce.
Na wakacjach było super.
b) «słowo używane dla podkreślenia intensywności jakiejś cechy; bardzo»:
Super gorący zespół szybko rozgrzewa publiczność.
super w użyciu przym. pot. «nadzwyczajny, niezwykły»:
To była naprawdę super okazja.

Kto kogo przekona? Na razie nie można pomijać milczeniem tego interpretacyjnego i pisownianego rozdwojenia.

Pod koniec września 2018 r. odbyła się na Wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego konferencja naukowa z cyklu Glosa do leksykografii. Leksykograf powinien wiedzieć, co się dzieje w branży, nawet gdy główną jego troską jest zajmowanie się własnym słownikiem.

Organizatorzy przysłali zdjęcie, więc załączam dowód, że byłem na sali obrad. Miny zaś świadczą, że spotkanie kończyło się w sympatycznej atmosferze. Miłośnicy słów i słowników lubią swoją pracę i siebie nawzajem.