Nie wiem, czy te jabłka działają jak słynne magdalenki Prousta. W każdym razie jest to książka o tożsamości. O jej poszukiwaniu, choć lata minione nie sprzyjały ani poszukiwaniu, ani jej pełnemu wyrażaniu, gdy ktoś nie miał co do niej wahań.
To nie jest pierwsza książka Heleny Piotrowskiej (biogram).
23 czerwca 2018 r. Mazurski Cajtung na Facebooku opublikował fragment, mieniący się słowami, dźwiękami, formami fleksyjnymi, jakże różnymi od małopolskich, do których nawykło moje oko językoznawcze i dialektologiczne ucho: kurpiowskimi, warmińskimi, mazurskimi:
Mowa całej naszej rodziny też jest trochę stąd, i trochę stąd – stwierdziła pół Kurpianka, pół Mazurka z urodzenia, a Warmianka z zasiedzenia. – Muszę wam powiedzieć, że weszło nam w nawyk, że jak się spotykamy, przyjeżdżając niejednokrotnie z różnych części Polski, z miejsca zmieniamy język codzienny na rodzimy. Robimy to z przyzwyczajenia, z potrzeby serca; nawet naukowcy biorą pod lupę sens używania własnego języka. Według profesora Witolda Doroszewskiego, językoznawcy, Przywiązanie do mowy rodzinnej tkwi w każdym z nas i powinno stawać się inspiracją do troski o nią, jako o bardzo ważną część kultury narodowej.
– No widzicie, jakie to ważne? – ucieszył się Piotr, który sypał mową ze szczenięcych lat w wyjątkowo nienaruszonej i ciekawej merytorycznie formie;
„Czym skorupka za młodu…”. – Powiedz coś po swojemu – poprosił. Jego prośbę poparli pozostali.
– Dajta spokój, no wrescie, takie cóś. Ta naso mowa kurpsiowsko duzo sie nie rózni łod mazurskiej. – Kobieta przestawiła się z łatwością. Słyszalne mazurzenie zarówno w jej mowie, jak i wypowiedziach poprzednika, potwierdzało łączność obu kultur.
– Nieważne, kim się jest. Dla mnie najważniejsze jest, by nie być świnią i by się nie poddać. Mam tę moc. Całe życie widziałem obok siebie ludzi walczących ze światem, który ich atakuje. Z czasem przeżycia uczyniły mnie, podobnie jak moich przodków, miększym w środku, a na zewnątrz silniejszym. Co nie oznacza, że nie czuję braku sił. Ale zginam się, nie łamię.
W oczach Hanny zaiskrzyły łzy. Ogarnęła ramionami rówieśnika swojej córki jak brata i rzekła:
– Piotr, nawet nie wiesz, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni. Spotkajmy się kiedyś jeszcze przy jakimś stole, może na wsi, to przyjdę z zionuszkam na głozie – zaczęła z lekkością, by puścić wodze fantazji: – I może razem jakigo gulona tam w ty stodole albo na łoborze łobacymy.
– Estem redy, co pogadalim jek swój ze swojim – odetchnął z ulgą Piotr. – To jo fejn buło opoziedzieć wam. Eszcze myszwa ni pomarli, eszcze żyjama, to szia eszcze obaczym – wyrzucił z siebie, odwzajemniając serdeczny uścisk bratniej duszy.
Żyj i daj żyć innym. Mówić i pisać po swojemu.