Znany bloger Górnośląski Łukasz Tudzierz (https://tuudi.net/ — polecam) zapytał wicemarszałka Wojciecha Kałużę o język śląski, a ten mu odpowiedział o odmianach gwar śląskich. Podaję cytat, żeby nikt nie posądził mnie o manipulowanie terminologią:

Czy w porozumieniu, które zawarł Pan w momencie wejścia w koalicję z Prawem i Sprawiedliwością, a o którym wspominał Pan podczas konferencji prasowej – znalazły się ustalenia dotyczące zachowania śląskiej kultury i języka śląskiego?

Jako osoba na co dzień posługująca się gwarą śląską, wiem jaką ma ona wartość dla wielu ludzi w naszym regionie dlatego uważam, że zasadnym jest zorganizowanie projektu, który będzie wspierał trwanie i różnorodność odmian gwar w naszym województwie.

Źródło: https://bit.ly/2UpK1jS

Oba te bieguny terminologiczne pokazują, że oczywiście kwestia statusu tak zwanego etnolektu górnośląskiego dla wielu wciąż jest otwarta, a nawet można by rzec, że im bardziej ktoś ogłasza, że istnieje język śląski, tym bardziej adwersarze tego stanowiska skłonni są pomniejszać sprawę i używać terminów, które nie oznaczają już całej, jak się to tradycyjnie mówiło, terytorialnej odmiany polszczyzny, dla której najwłaściwsze określenie w tym paradygmacie to dialekt śląski. Użyto formy niejednoznacznej i w pewnym zakresie błędnej gwara śląska (skoro zapewne chodzi o gwarę Żor i najbliższej okolicy, a nie zespół cech językowych w jakiś sposób zunifikowany w jeden system komunikacyjny). Nawet nie powiedziano o niemożliwych do połączenia w jeden język gwarach śląskich, ale już mamy nowe pojęcie: odmiany gwar śląskich.
To zupełnie chybione ujęcie, bo może dotyczyć języka, słownictwa, mówiąc ściślej, na przykład śląskich kowali albo górnośląskich bibułkarek, albo słownictwa pasterskiego części Beskidu Śląskiego, albo np. odmiany gwary cieszyńskiej, jeśli można by tak powiedzieć (może dialektu cieszyńskiego) w jakichś szczególnych uwarunkowaniach, na przykład na przełęczy najbliższej Małopolsce.

Jest to bardzo twórcze połączenie haseł poprzedniej partii pana marszałka i obecnych jego mocodawców. Ta twórcza synteza polega na tym, że używa się sformułowania wspieranie różnorodności, mimo że politykę mamy obecnie raczej centralistyczną i unifikacyjną. Skoro jednak w tym zakresie chodzi o to by różnorodność trwała, to skojarzenie ze starożytnym divide et impera nasuwa się samo.

W czasopiśmie Chochlik wszystko już opisano, ale liberalizm owoczesny utonął we krwi wojen światowych i schował się ze strachu przed tym, czego trzeba się bać.

W każdym razie dialog jest pozorny, terminy nieuzgodnione i wszystko jest płynne, ale niekoniecznie nowoczesne.

Oczywiście Górnoślązakom zaangażowanym podskoczy ciśnienie, a raczej dźwignie sie druk, gdy w następnym tekście, opublikowanym w recenzowanym i dbającym o prestiż czasopiśmie naukowym ujrzą rozważania o gwarze w krajobrazie miast Górnego Śląska.
I nie ma się co dziwić, bo dziwienie się obecności śląskich tekstów pisanych — artystycznych i użytkowych — było usprawiedliwione jeszcze przed dekadą, ale dzisiaj wydaje mi się to naukowym (?) buksowaniem w miejscu, z kołami skierowanymi w niewłaściwą stronę.
Jeśli każdy przytomny obserwator dostrzega, że istnieje różnica między standaryzującym się dynamicznym systemem językowym obecnym w piśmie i kulturze masowej, używanym przez ludzi mieszkających w miastach, wykształconych a tradycyjnie opisywanymi przez dialektologów polskich gwarami — bywa, że recesywnymi, ograniczonymi terytorialnie i stylistycznie systemami językowymi używanymi przez mieszkańców wsi, to może warto podjąć wysiłek, by nie używać terminów polisemicznie, gdyż to przeczy ich terminologicznej funkcji.
Ten wysiłek jest zresztą podejmowany — funkcjonują pojęcia: regiolekt, etnolekt, asekurancki i neologiczny lekt, nawet dialekt literacki (tak na Kurpiach), jeśli nie (mikro)język lub język in statu nascendi czy najodważniejszy, radykalny, ach, czy przypadkiem nie rewolucyjny: język (górno)śląski.

W najnowszym numerze czasopisma „LingVaria”, związanego z Wydziałem Polonistyki UJ (Vol 13 No 26 (2018)), ukazał się w dziale Debiuty naukowe tekst Anny Momot  Gwara w górnośląskiej przestrzeni miejskiej.

Przy debiutach naukowych część odium związanego z nienadążaniem za stanem badań powinna spadać na recenzentów i redakcję czasopisma, ale to mnie zupełnie nie interesuje, ponieważ zawsze staram się skupiać na meritum, a niekiedy na drobiazgach, stąd moja predylekcja do przyczynków. Co to zresztą za debiut naukowy, skoro autorka opublikowała już w 30 numerze „Socjolingwistyki” datowanym na rok 2016 tekst o gwarze śląskiej w „tłumaczeniach” literatury światowej. Cudzysłów pochodzi od autorki, ponieważ z jakichś przyczyn nie chciała ona nazwać np. tłumaczeń Mirosława Syniawy tłumaczeniami.

Obiecany szczegół

Jako się rzekło, nie czerpię przyjemności z polemik. Toteż zaczyna się przyczynek.
W grudniu 2015 roku dzięki kreatywności agencji reklamowej i działaniom stowarzyszenia Pro Loquela Silesiana pojawiła się dynamiczna kampania reklamowa piwa żywieckiego, wykorzystująca, a jakże „gwarę śląską” (ale co ujdzie w beztroskim dziennikarskim newsie, ma inną wagę w artykule naukowym). Wśród billboardów i innych materiałów promocyjnych był i taki:


Pomińmy błąd w zakresie pisowni łącznej i rozdzielnej, bo nie to jest tematem wpisu. Skupmy się na kali sie.

Czasownik kalić (się) w znaczeniu ‘brudzić (się)’, związanym przejrzyście (sic!) z prasłowiańskim *kalъ, znany jest oczywiście na większych obszarach naszej części Słowiańszczyzny. Nie ma jednak związku z powyższym przekazem reklamowym. 
Użyte tam kali sie to jeden z wielu przykładów leksyki dość powszechnie znanej wśród miejskich użytkowników współczesnej śląszczyzny, trochę więc z domeny socjolektu młodzieżowego, szkolnego.
Docenić zatem trzeba niezależne, jak mniemam, odnotowanie wyrazu przez Dariusza Dyrdę w jego podręczniku Rýchtig Gryfno Godka (2009, s. 165; pisownia autora):

kalić sie – 1. opłacać się: Mie się to niě kali

To właśnie znaczenie ‘opłaca się’ zostało użyte przez twórców reklamy. Jego znajomość nie jest powszechna, a w badaniach profesjonalnych językoznawców się nie pojawiło (o podobnych przypadkach wspominam w swoich Współczesnych tekstach śląskich… na s. 242–243).

Czasownik kalić jest wprawdzie notowany przez XIV tom Słownika gwar śląskich pod red. B. Wyderki (2015, s. 46) w niepodstawowych znaczeniach, lecz nie łączą się one bezpośrednio z tym, które zostało wyzyskane w reklamie.

3. ‘sprzedawać za bezcen’ [Rogów w pow. wodzisławskim, Lisów w pow. lublinieckim, Olszowa w pow. strzeleckim oraz Opole (Malina); z dawnych zbiorów ks. Michała Przywary i Stanisława Wallisa oraz z nowego słownika mieszkających w Rudzie Śląskiej kompilatorów Barbary i Adam Podgórskich];

4. ‘zamieniać z kimś jedne przedmioty na inne’ [Rzuchów w pow. raciborskim i zbiory Wallisa]

Znaczenia te są w pewnym związku z transakcjami, lecz nie są zgodne z wyżej odnotowanym w reklamie i słowniku Dyrdy (potwierdzonym też w Słowniku Gōrnoślōnskij Gŏdki Bogdana Kallusa) przekazem reklamowym. W SGŚ brak ilustracji, lecz w Kartotece Słownika gwar polskich wydawanego w Instytucie Języka Polskiego PAN w Krakowie znajduje się cytat z Rogowa (śl. Rogowy, z Rogōw) objaśniający kontekst (transkrybuję na dominującą ortografię śląską):

Tela dostoł erbowizny, a lekomyśnik kalył po kōnszczku, aż wszystko przekalył.

Dlaczego o tym napisałem i do czego ten przyczynek się ma przyczynić? O prawdę chodzi, a nie o popisy. We wzmiankowanym wyżej świeżo opublikowanym tekście na s. 311 napisano bowiem, że jakoby zaistniał w miejskiej przestrzeni czasownik kalać się.

Takie błędy kalają renomę filologów zaangażowanych w przywołaną publikację.

Tekst niniejszy rozmaicie można kwalifikować, ale nie jest reklamowaniem alkoholu.