Obserwacje uogólniane od roku 1995 pozwoliły na sformułowanie prawa, które mówi, że jeśli Czesak (ten Czesak) nie znał jakiegoś słowa, to ono natychmiast zacznie się mu pojawiać w masowych ilościach w czytanych tekstach, w żywej mowie jego najbliższych, na szyldach i w środkach masowego przekazu, aby frustrować wspomnianego osobnika dowodami, iż nie zna on polszczyzny, a na dodatek jest nieuważny. I to się sprawdza.

Najnowszy przykład

Przeczytałem właśnie definicję bezy Pawłowej w Dobrym słowniku (nie ja ją, rzecz jasna, pisałem).

Następnego dnia wszedłem beztrosko do cukierni, aby kupić rodzinie jakiś deserek. I co? Ja się jeszcze pytam. Oczywiście.

Oczywiście zapis beza Pavlova to przejaw braku szacunku wobec polszczyzny i rozumu, także własnego. Dobry słownik objaśnia w poradzie poprawnościowej, że to powinna być beza „Pawłowa” albo beza Pawłowej, choć ludzie jedzą też pavlovę:

W Dobrym słowniku można przeczytać, czym się ten czasownik różni od innych, ale mnie naszła innego rodzaju refleksja; dotyczy ona języka praw i języka prawniczego. Mianowicie w celu jak najbardziej precyzyjnego formułowania myśli używa się form gramatycznych rzadko używanych, nieomal potencjalnych, które w myśl gramatycznych opisów oddają jakiś znaczeniowy rys, lecz z powodu swej rzadkości właśnie nie są natychmiast rozpoznawane i rozumiane przez użytkowników języka, którzy nie odbyli stosownych ćwiczeń ani nie praktykują prawa. Niech za przykład posłuży forma trybu przypuszczającego czasownika powinien, czyli byłby powinien. Czy to jednak czysty tryb przypuszczający, czy też może któryś w polszczyźnie istniejących bardziej jako odbicie łaciny, francuskiego i niemieckiego trybów „irrealnych”? Oto przykład ze zbioru praw polskich z ostatniego okresu formalnej niepodległości Polski, sprzed uchwalenia konstytucji 1791 r.

Ks. Teodor Ostrowski S.P., Prawo cywilne narodu polskiego, t. 1, wyd. 2, Warszawa 1787, s. 377

Gospodarz odpowiedzieć byłby powinien, gdyby… — mamy tu postawione warunki. Mimo podobieństwa formalnego do form dogorywającego już w polszczyźnie, ale przez jej miłośników wielce lubianego czasu zaprzeszłego nie chodzi tu o coś, co się dokonało w przeszłości, ale o pewną możliwość i okoliczności.
To gramatyczne spostrzeżenie skojarzyło mi się z tym, że dochodzi do spotkania językoznawców i osób wykonujących różne funkcje związane z interpretowaniem i stosowaniem prawa, w tym sędziów. Przedmiotem analizy uczyniono wykładnię językową, która dotychczas — moim zdaniem — ze strony prawniczej była na poły logicystyczna, a na poły intuicyjna. Miejmy nadzieję, że książka Język(i) w prawie. Zastosowania językoznawstwa i translatoryki w praktyce prawniczej, zredagowana przez Emilię Kubicką, Lecha Zielińskiego i Sebastiana Żurowskiego, wydana w 2019 r. przez Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, okaże się pomocna i wskaże, co warto czynić dla sprawnego dokonania wyżej wspomnianej wykładni.

Na książkę składają się następujące teksty:
Część I. Wykładnia językowa
Rozdział 1. Maja Klubińska, Wykładnia językowa a inne typy wykładni
Rozdział 2. Anna Czelakowska, Emilia Kubicka, Wykładnia językowa w praktyce sądowej a charakter narzędzi leksykograficznych
Rozdział 3. Sebastian Żurowski, Słowniki w wykładni
Rozdział 4. Emilia Kubicka, Anna Czelakowska, Proces wykładni językowej
Rozdział 5. Małgorzata Gębka-Wolak, Językoznawca jako biegły sądowy
Część II. Tłumaczenie prawnicze
Rozdział 6. Ewa Bagłajewska-Miglus, Jarosław Dudzicz, Tłumaczenie prawne i prawnicze jako szczególny rodzaj tłumaczenia specjalistycznego
Rozdział 7. Lech Zieliński, Kompetencje tłumacza przysięgłego wobec oczekiwań i wymagań ustawowych
Rozdział 8. Katarzyna Siewert-Kowalkowska, Lech Zieliński, Tłumaczenie ustne w sądzie jako odmiana tłumaczenia środowiskowego

Część dotycząca tłumaczeń prawniczych może jest mniej przełomowy, ale za to bardzo aktualna, a walorem jej jest to, że nie teoretyzują w nim teoretycy, ale dzielą się swą wiedzą praktycy. Tłumacze przysięgli oraz dydaktycy i studenci kierunków przekładoznawczych z pewnością wiele skorzystają z lektury tej części.
Dla językoznawców, którzy na co dzień nie zajmują się kwestiami języka w kontekście prawnym, lektura pierwszej zwłaszcza części może być przestrogą przed pochopnym wypowiadaniem się w kwestiach, które są specjalistyczne i mają swoją interpretacyjną historię, choć na pozór sformułowane są polszczyzną ogólną, wszystkim dostępną.

Wszyscyśmy powinni zapoznać się z toruńską publikacją o języku czyli też językach w prawie.

Najnowszy wpis na blogu Dobrego słownika dotyczy chędożenia. Zapraszam. Bardzo polskie słowo, ale jakoby pochodzące z języka niemieckiego. Tak to ujął Brückner:

Najprawdopodobniej chędożenie  w wieku XVI oznaczało wyłącznie czyszczenie. Tak o tym zaświadcza Słownik polszczyzny XVI wieku I

Zastanawiające te meandry metaforycznego myślenia, bo w dzisiejszej polszczyźnie chędożyćcoire.
Najciekawsze, że rosyjski chudożnik też ma jakiś związek z przymiotnikiem chędogi.

Lecz — jak widać z powyższego — Max Vasmer odrzucał pomysły Aleksandra Brücknera. Będziem myśleć.