Kocham Ministerstwo Kultury i kawałek Ministerstwa Nauki, a zwłaszcza ten nie znane mi z nazwy ani z autopsji departamenty i jednostki, które łożyły środki, szkoliły i zachęcały biblioteki i bibliotekarzy do digitalizowania zbiorów.

Zdaje się, że polskie zasoby biblioteczne są bardziej dostępne i bezpieczniejsze fizycznie dzięki upowszechnieniu w Internecie. To gorzka lekcja wyciągnięta z losów naszych bibliotek i archiwów przez stulecia wojen z apogeum zbrodni i pożogi w latach 1939–1945.

Ale mimo że nie powinno się darowanemu koniowi w zęby zaglądać, a zwłaszcza o niekorzystnych wynikach zaglądnięcia rozpowiadać, odważę się i zapytam. A nuż się dowiem, dlaczego jest tak, jak jest i strapienie moje zmniejszy się lub remedium jakieś się znajdzie.

Chodzi mi o jakość materiałów digitalizowanych. Zapewne różni się ona z powodów oczywistych, to jest rozwoju techniki skanowania i opracowywania skanów. W przypadku druków można pewne niedogodności zniwelować powiększeniem. W przypadku rękopisów bywa, że obraz przetworzony na plik .djVu mimo np. 400% powiększenia jest trwale nieczytelny. Wygląda tak, jakby jakiś filtr usuwał część tekstu, a inną wyjaskrawiał. Oto jeden z milionów przykładów.

http://www.wbc.poznan.pl/dlibra/docmetadata?id=396232&from=publication, powiększenie 400%

Co robić? Czy da się temu zaradzić jakimś algorytmem? Ponownym rozpoznaniem skanów, bez szarpania dzieł, bez ponownego kładzenia ich na skaner?