Jakie to krakowskie słowo! Figuruje oczywiście w nowo wydanym słowniku regionalizmów krakowskich, ale to nie wszystko. Ktoś bowiem mógłby pomyśleć, że taki słownik to zbiór archiwaliów językowych sprzed wieku, no, sprzed osiemdziesięciu lat, kiedy to po Plantach chadzali luminarze Młodej Polski, anonimowi od ćwierćwiecza.
Nie! Młoda inteligencja krakowska, której jedną z kuźni jest Piąty Zakład Naukowy (V LO), używała tego słowa, a świadectwo temu, nie metajęzykowe, lecz uzualne, daje Katarzyna Kubisiowska, wspominając swoje przygody z twórczością Andrzeja Bursy, którego utwory właśnie wydał w Znaku Wojciech Bonowicz. Opisuje felietonistka swoje eliminacje olimpijskie na etapie szkolnym:
Egzaminujący profesor Z. zapytał osłupiały: „Koniec?” Ja: „Mam jeszcze prozę”. I, tu muszę się sama pochwalić, naprawdę się przyłożyłam. Z moimi 178 cm wzrostu, z za długimi nogami, za długimi rękami, za długą szyją, bo tak wtedy (i zbyt długo) z niechęcią o sobie myślałam, do profesora Z. – mierzącego góra 160 cm i dożartego jak mało kto – mówiłam z pełnym zaangażowaniem, w którym tliło się marzenie, by słowo stało się ciałem – „Ze sposobów znęcania się nad gośćmi niskiego wzrostu”.
Dożartego jak mało kto. To dobre słowo — jakby łagodniejsze mimo wszystko od wrednego i nie zawierające wulgarnego rdzenia jak upierdliwy, którym się brzydziła, pamiętam doskonale, prof. Danuta Wesołowska. Proszę, przykład z ust Stanisława Handzlika, urodzonego w nieodległej od Krakowa Marcyporębie:
Historycy i sędziowie muszą się również zagłębić w znaczenie przymiotnika dożarty. Jaką niesie w sobie ocenę i jak wiele oraz co dzieli go od znaczeń przymiotnika francowaty?