Napisałem i Informator „Biblioteka Kraków” opublikował moją nową fiszkę — minifelieton językowy.
Zalecenia językowe czy cenzura?
Jutro druga niedziela adwentu, a ja o Christmas piszę? Takie czasy. Wszystko przyspiesza. Ale wcale nie jestem postępowy, gdy piszę o Christmas, bo jest to temat, który być może winien być przemilczany, jeśli nie chcemy nikogo urazić, jeśli chcemy komunikować się inkluzywnie.
Co ja na to?
Czyli mam nie widzieć światełek, choinek, pierników, mikołajów, reniferów, gwiazdek, bo to nowe tabu? He, gdybym chciał kogoś drażnić i epatować, tobym mówił: Święta Barbara, dziewica i męczennica, godzinki, Niepokalane Poczęcie, roraty. Ale nie mówię i nie poddaję tego pod publiczny osąd. Lecz jako wolny człowiek zastrzegam sobie prawo do wolnej autoekspresji.
Inkluzywność, którą mogę też nazwać wrażliwością, delikatnością, taktem, wyczuciem, odrzucaniem stereotypów, szacunkiem — tak. Ignorowanie rzeczywistości — nie. Poza tym takie instrukcje (tu link do tekstu z roku 2018) budują świadomość. Nie wszystkie propozycje takich gremiów, wsparte głosami uczonych, są dobre. Pomyślmy tylko: czy eufemizm przestaje wyodrębniać, a więc wskazywać jakąś cechę, przypominać o niej? A ja jestem włączającym (do lepszego towarzystwa) czy włączanym (pariasem, ale nie będziemy tego tak nazywać)? Samo istnienie takich instrukcji może w kimś wywoływać poczucie, że jeśli nie jest w gronie autorów i adresatów (przedstawicieli „władzy”), to już jest obiektem specjalnej troski, co wcale nie poprawia nastroju i samooceny, a może nawet je dezobiektywizuje.