Skończyło się powstanie styczniowe, nastał pozytywizm odcinający się od porywów ducha i mistycznych uniesień. Praca, przyziemna, ale owocna miała być ważna. Naukowo zainteresowano się też ludem. Tak, to była garść banalnych i uproszczonych elementów wiedzy, którą nabyliśmy w okolicach matury.

Wyprawa w Tatry

„Opiekun Domowy” z 1865 r. opisał wyjazd z Krakowa w Tatry. Nie będziemy jej tu całej streszczać, bo skupienie się na detalu — bywa — daje do myślenia. Na pewno jest tak, że droga z Krakowa na południe zupełnie nie była znana warszawskim redaktorom i zecerom. Nie umieli bowiem odczytać z rękopisu nazwy Pcimia, więc literki się obróciły i nikt ich nie poprawi; zamiast w Pcimiu jest w Peimin.

Pcim

Stylizacja językowa budzi pewną wątpliwość. Kur nie jest najczęstszą góralską wersją nazwy samca kury domowej. Ale panoczku (powinno być przez –c-) daje jakiś pozór autentyzmu.

Dojechali do Szaflar

Szaflary, dawna wieś i sławna, ale autorowi, którym mógł być Michał Bałucki, nie przypadła do gustu:

Niecałe pół mili za Nowym-Targiem jest wieś Szaflary. Jest to jedna z najmniéj wdzięcznych wiosek podhalańskich. Okolica skąpa w lasy, chaty ścieśnione i gęsto zbudowane, rzadko gdzie ocienione drzewkiem. Dwór sam w szczerem polu kawałek od lasu ponuro wygląda, zdaje się, że umyślnie uciekł od wsi, z pogardy dla brudnego ludu, a może i z obawy przednim, bo gdy o dziedzicach zagadasz ludowi, to się schmurzy i zamruczy coś jak przekleństwo i skargę.

W oczy rzuca się pochylony krzyż i studzienny żuraw.

Szaflary 1865

Widok archetypicznie wiejski, ale czy takie studnie w Szaflarach były? W leksykonie Józefa Kąsia studnia to niewielkie hasło. Były studnie tu i ówdzie, ale jest też i cytat, w którym informator(ka) wspomina, że studzien nie było, a wodę nosiło się z potoka.
Kształt domów, ich dachów (czym krytych?), układ drzwi i okien, kominy? Z czym to porównać? Czy są inne rysunki z tamtego czasu?

Co widzę, gdy patrzę?

Czy więc Wojciechowski rysował z natury, to jest z kultury, zmaterializowanej? Pytanie zawisło.

Plac jest, a kościoła nie ma! Podziwiając Kraków, czasem trzeba uruchomić wyobraźnię. Oto między potężnymi gotyckimi gmachami kościołów i klasztorów dominikańskiego i franciszkańskiego był jeszcze niemały parafialny kościół Wszystkich Świętych.

Wciąż w Krakowie kościołów mnóstwo, ale warto pomyśleć, że było ich znacznie więcej, lecz na przełomie XVIII i XIX wieku wiele z nich „podupadło”, to jest pozostało bez opieki. Bez specjalnych sentymentów je poburzono mimo niewątpliwych ich walorów historycznych. Potrzeby religijne zapewne zapewniały pozostałe instytucje, które się ostały.

Piotr Hieronim Pruszcz w opisie skarbów krakowskich tak o nim pisał:

W miejscu kościoła znajduje się dziś m.in. przystanek tramwajowy, a południową część przykościelnego cmentarza zajmuje charakterystyczny budynek Sieci Informacji Miejskiej oraz kamienica przy ulicy Grodzkiej 21.

Piotr Banasik, Bartłomiej Trybuś, Lokalizacja nieistniejących kościołów i cmentarzy we współczesnej topografii Krakowa, Rocznik Krakowski 83, s. 28 i in.

Na czerwono oznaczono kościół Wszystkich Świętych, na żółto – cmentarze (przy okazji widać, gdzie były cmentarze przy kościołach franciszkanów i dominikanów.

Michał Rożek pisał w 1995 r., że „Na miejscu kościoła znajduje się obecnie skwer na placu Wszystkich Świętych z pomnikiem Mikołaja Zyblikiewicza”. Współczesne, przedstawione wyżej badania z użyciem ortofotomapy pokazują, że bardziej przystanek. To trochę jak z kościołem św. Gertrudy. Przemija postać świata.

Katarzyna Walczak tak pisała o procesie upadku i dekonstrukcji:

Od początku XIX wieku pozbawiona należytej opieki budowla popadała w ruinę. Andrzej [Ambroży!!! — A.C.] Grabowski zapisał: „już od kilkunastu lat kościół ten był zamknięty z powodu porysowanego sklepienia i z obawy, aby nie było smutnego wypadku”. Około 1820 roku, ze względu na bezpieczeństwo, nabożeństwa przeniesiono najpierw do franciszkanów, a w 1832 roku do kościoła św. św. Piotra i Pawła, który do dnia dzisiejszego pełni funkcje parafialne. W 1835 roku Komitet Upiększania Miasta podjął decyzję o wyburzeniu kościoła Wszystkich Świętych. W 1840 roku na placu stała część murów należących do przybudówek kościelnych znajdujących się po południowej stronie budowli oraz wieża, która podzieliła los kościoła dwa lata później. Wraz z kościołem parafialnym rozebrano także kamienice nr 208, 209, 210, gdzie mieszkali wikariusze, którzy przeniesieni zostali do kamienic przy ul. Kanoniczej. Z części materiału pozostałego z rozbiórki zaczęto budować nieukończony w ostatecznym rachunku szpital na Strzelnicy (Wesoła), część budulca wykorzystana została na wybudowanie muru wokół rozrastającego się cmentarza na Rakowicach. (K. Walczak, Klejnot miasta zaginiony….)

Parafia istnieje. Kancelaria na Kanoniczej, a liturgia w kościele Piotra i Pawła.

Ukraińska Wikipedia, jedyna wersja językowa, w której znajduje się biogram Leona Reutta, przedwojennego prezydenta tego miasta, nie zna miejsca i daty jego śmierci. Dane te przynosi opublikowany kilka lat temu w Polish Biographical Studies tekst Adama Wątora, Leon Tomasz Reutt (1884–1939). Szkic do portretu prezydenta miasta Drohobycza.

Według biogramu w Wikipedii ukraińskiej Reutt przegrał wybory w 1931 r. i wyjechał do Lwowa. Wątor zaś pisał:

przemęczenie i konflikty personalne (…) doprowadziły Reutta do rezygnacji z zajmowanego stanowiska w sierpniu 1931 r. Pogarszający się stan zdrowia nie pozwolił mu na objęcie proponowanego wcześniej stanowiska dyrektora Wydziału Budownictwa Drogowego Województwa Lwowskiego i kontynuację kariery zawodowej. Zmarł w Krakowie 4 grudnia 1939 r.

W przypisach objaśniano:

W krótkiej notatce zamieszczonej w „Gazecie Warszawskiej” (nr 292, 22 IX 1931) ustąpienie prezydenta wyjaśniano „chorobą nerwową”.

Według relacji syna, Leon Reutt po doznanym rozstroju nerwowym chorował na gruźlicę narządowa, która stała się przyczyną jego śmierci. Pochowany został w Krakowie na cmentarzu przy ul. Babińskiego. Pismo Jana Reutta udostępnione przez J.M. Pileckiego.

Tak, „choroba nerwowa” musiała być przyczyną odejścia z czynnej działalności. Smutny cmentarz przy ulicy Babińskiego (dziś: Cmentarz Komunalny Czerwone Maki) w Krakowie był przede wszystkim cmentarzem szpitala dla nerwowo i psychicznie chorych w Kobierzynie, po drugiej stronie tej ulicy.

Grób Leona Reutta. Kraków, cmentarz Maki Czerwone

Czy Reutt zmarł śmiercią naturalną? Grób jest zachowany, więc być może tak, chociaż „Likwidację pacjentów rozpoczęto tu zaraz po ustanowieniu niemieckiej administracji” (Gazeta Wyborcza), a później w sposób zorganizowany głodzono i mordowano pacjentów szpitala (Wikipedia).

A w Krakowie, proszę Państwa, do tradycji należy protestowanie przeciwko rozbieraniu różnych budynków. Tutaj moje serce oczywiście jest po stronie konserwatystów i konserwatorów, bo gdy się dziś pomyśli, że za przeznaczony do rozbiórki uważano na przykład kompleks kościoła Świętego Idziego, tę perełkę gotyku i pamiątkę pięknie przez Galla Anonima opisanej legendy o cudownych narodzinach Bolesława Krzywoustego, to można uznać, że z burzeniem zawsze można poczekać.

Kraków, kościół św. Idziego, gotyk w cieniu

Atoli jest też krakowską tradycją, jak się okazuje, protestowanie przeciwko planom wybudowania czegokolwiek nowego. Zwykle argumenty dotyczą tego, że cała sprawa jest niepotrzebna. Sam dobrze pamiętam, jak to zbędne miały być zaplanowane przez prezydenta Gołasia nowe mosty: Zwierzyniecki i Kotlarski, a może i ten w Mogile, a już zupełnie niedawno niepotrzebne i marnotrawne miało być budowanie dwóch centrów konferencyjnych, czyli ICE na rondzie Grunwaldzkim i Tauron (jeszcze Tauron?) Areny. Jedne i drugie dziś pełne i życia w mieście bez nich wyobrazić sobie nie sposób.

Jakże się więc nie rozczulić, czytając w Dzienniku Krakowskim z 10 kwietnia roku 1897 następującą notatkę:

Grono obywateli miasta naszego prowadzi żywą agitację w sprawie zaniesienia protestu do rady miejskiej przeciw oddaniu placu Szczepańskiego pod budowę gmachu dla Towarzystwa Sztuk Pięknych. Pod odnośną petycję zebrano dotąd bardzo wielką ilość podpisów poważnych osób ze wszystkich sfer.


Dziennik Krakowski, 10.04.1897
Pałac Sztuki (1898–1901) od strony placu Szczepańskiego

To piękne i ciekawe, dowodzi istnienia nieskrępowanej debaty publicznej w trzydzieści lat po nadaniu Galicji autonomii. Trzeba by chyba głębiej poszukać, żeby znaleźć na przykład ślady protestów przeciwko burzeniu na przełomie wieku XVIII i XIX opuszczonych kościołów. Pisałem tu przecie niedawno choćby o kościele Świętej Gertrudy, którego również szkoda. A nawet ocalenie fragmentu murów miejskich przeszło do legendy, jako uzasadniane podobno ochroną przed wiatrem wiejącym od Warszawy (przez Kieleckie) ulicą Floriańską, który miałby powodować obrazę moralności i zagrożenie zdrowia z powodu podwiewania sukien pannom i paniom z kościoła Panny Maryi wychodzącym.

Zdaje się, że dziś imieniny ulicy, bo nie odpust, skoro kościoła nie ma.

Dawniej niektórzy pytali o datę słowami: „Jakiego to dzisiaj mamy świętego?”. Do niedawna 17 marca przynajmniej w Krakowie ważniejsza była Gertruda, benedyktyńska mniszka. Najwyraźniej ta święta opiekunka kotów i obrończyni przed polnymi myszami ma pretensje do modniejszego współcześnie Patryka.

Czy mem to jakaś forma pamięci o świętych?

Przez cztery wieki, mimo pożarów i wojen odbudowywany, stał kościół fundacji Mikołaja Wierzynka.

Piotr Hyacynt Pruszcz, KLEYNOTY Stołecznego Miástá KRAKOWA ALBO KOSCIOŁY y co w nich iest widzenia godnego i znácznego, wyd. 2, Kraków 1745, s. 152
Mal. St. Bryniarski, ze zbiorów Ambrożego Grabowskiego; niedziałający link MNK

Kościół (na czerwono) pod jej wezwaniem był w Krakowie za murami miasta, niedaleko dzisiejszej ulicy św. Gertrudy — tylko nazwa została. Obok cmentarzyk dla skazańców — oznaczony kolorem żółtym.

Lokalizacja kościoła św. Gertrudy z cmentarzem na ortofotomapie Krakowa.
Źródło: Piotr Banasik (AGH, Kraków) i Bartłomiej Trybuś (ZG Janina, Libiąż), Lokalizacja nieistniejących kościołów i cmentarzy we współczesnej topografii Krakowa, „Rocznik Krakowski” LXXXIII, Kraków MMXVII, s. 31.

Teraz mamy tam piękne, nowoczesne publiczne toalety.

Habent sua fata ecclesiae…

Umarł Jacek Kajtoch — literaturoznawca i redaktor.
Doktorat z roku 1967 (Studia nad poezją polską na Śląsku w XIX wieku) poświęcił dwóm górnośląskim poetom XIX wieku, księżom Norbertowi Bonczykowi i Konstantemu Damrotowi.
Są one na pewno efektem uważnej lektury. Noszą piętno epoki, ale dziś mało kto tych poetów czyta, co wpływa na to, że mniej się wie o literaturze Górnego Śląska, o jej korzeniach, o historii krążących tam idei.
W czasach deficytów na rynku księgarskim układał i wydawał antologie z tekstami wartymi posiadania na własnej półce z książkami.

Zmarł Jacek Kajtoch

W latach osiemdziesiątych animował grupę literacką Nadskawie. Żadne słowo poetyckie związane z przeżywaniem swego miejsca w świecie nie jest bez wartości. Tym tekstom też warto się przyjrzeć.
Wspominanie człowieka piszącego łączy się w sposób oczywisty z lekturą.

Źródło zdjęcia: Małopolska Biblioteka Cyfrowa

Z tej książki drobny błysk pamięci o roku 1968, o Janinie Katz (1939–2013)

J. Kajtoch, Wspomnienia i polemiki, Kraków 2009, s. 21

Meandry hardości i dopasowywania się nie mnie sądzić. Niech odpoczywa w pokoju.

Towarzystwo Miłośników Języka Polskiego (oddział w Krakowie) zaprasza na zebranie naukowe, które odbędzie się we wtorek 13 listopada 2018 r. o godz. 18.15 w budynku Wydziału Polonistyki UJ, ul. Gołębia 16, sala 42 na parterze.

Podczas zebrania prof. dr hab. Bogusław Dunaj
wygłosi odczyt pt. Badania ​polszczyzny krakowskiej - przeszłość i teraźniejszość (w tym dyskusja nad regionalizmami)

Wstęp wolny - goście mile widziani

Jakie to krakowskie słowo! Figuruje oczywiście w nowo wydanym słowniku regionalizmów krakowskich, ale to nie wszystko. Ktoś bowiem mógłby pomyśleć, że taki słownik to zbiór archiwaliów językowych sprzed wieku, no, sprzed osiemdziesięciu lat, kiedy to po Plantach chadzali luminarze Młodej Polski, anonimowi od ćwierćwiecza.

Nie! Młoda inteligencja krakowska, której jedną z kuźni jest Piąty Zakład Naukowy (V LO), używała tego słowa, a świadectwo temu, nie metajęzykowe, lecz uzualne, daje Katarzyna Kubisiowska, wspominając swoje przygody z twórczością Andrzeja Bursy, którego utwory właśnie wydał w Znaku Wojciech Bonowicz. Opisuje felietonistka swoje eliminacje olimpijskie na etapie szkolnym:

Egzaminujący profesor Z. zapytał osłupiały: „Koniec?” Ja: „Mam jeszcze prozę”. I, tu muszę się sama pochwalić, naprawdę się przyłożyłam. Z moimi 178 cm wzrostu, z za długimi nogami, za długimi rękami, za długą szyją, bo tak wtedy (i zbyt długo) z niechęcią o sobie myślałam, do profesora Z. – mierzącego góra 160 cm i dożartego jak mało kto – mówiłam z pełnym zaangażowaniem, w którym tliło się marzenie, by słowo stało się ciałem – „Ze sposobów znęcania się nad gośćmi niskiego wzrostu”.

Dożartego jak mało kto. To dobre słowo — jakby łagodniejsze mimo wszystko od wrednego i nie zawierające wulgarnego rdzenia jak upierdliwy, którym się brzydziła, pamiętam doskonale, prof. Danuta Wesołowska. Proszę, przykład z ust Stanisława Handzlika, urodzonego w nieodległej od Krakowa Marcyporębie:

Historycy i sędziowie muszą się również zagłębić w znaczenie przymiotnika dożarty. Jaką niesie w sobie ocenę i jak wiele oraz co dzieli go od znaczeń przymiotnika francowaty?