Ludzie, róbcie korektę — a może nie?

Popatrzmy:

To jest fragment recenzji rozprawy pracy doktorskiej sprzed dwóch lat. Błędy jeżące włos na głowie schodzącego do grobu pokolenia „starych” maturzystów są w doktoracie. Ponieważ działam zarówno na rynku korektorsko-redaktorsko-szkoleniowym, jak i edukacyjnym, nie wiem, co powiedzieć, bo wstyd zalewa mi oczy, a bezwstyd, czyli cynizm każe mi śmiało patrzeć i powtarzać niecenzuralne tezy o tym, gdzie się ma takich, co zwracają uwagę na błędy.

Biznesowa część mojej osoby mówi: ludzie, dajcie do przeczytania swoją pracę komuś, kto zna zasady polskiej pisowni, a dzięki temu czytelnicy będą mogli oceniać waszą myśl, a nie potykać się o głazy waszej nieporadności. W sensie — po co się kompromitować, gdy można tekst poprawić?

A cynizm rosnący na obficie nawiezionej glebie podobnych doświadczeń co podpowiada? Że to nic nie szkodzi, bo osoba recenzująca błędy wprawdzie wytknęła, lecz uznała za nie tak istotne, skoro uznała, że praca „spełnia wymagania, które stawiane są rozprawom doktorskim”. Czyli: po płacić korekcie, skoro to nie jest ważne. Pieniążki zaoszczędzone.

Obrońcy elitarności nauki, poprawnego języka, kultury, apelujący o szacunek dla dziedzictwa — są śmieszni.