Zmarłego Autora Zarysu dziejów języka polskiego kilkakrotnie widziałem podczas rozmaitych konferencji językoznawczych. Znakomicie przygotowane, pierwszy raz chyba w podkrakowskich Mogilanach w 1999 r., gdy czczono Jubilatów, dziarskiego do dziś prof. Jerzego Reichana i nieżyjącego już niestety prof. Bogusława Kreję.

W ciekawy sposób podszedł do nie zamkniętego od połowy lat 50. XX wieku problemu wyliczenia wpływów poszczególnych dialektów czy też dzielnic na kształt polskiego języka ogólnego. Profesor Walczak mówił i pisał na wiele tematów, ale przede wszystkim był znawcą polskiego słownictwa. Z wiedzy tej czynił użytek praktyczny, doradzał w książce uczącej mądrych postaw wobec elementów obcych.

Oficjalny nekrolog UAM

Z głębokim smutkiem zawiadamiamy,

że 1 lutego 2022 roku roku zmarł

prof. dr  hab. Bogdan Walczak

humanista, polonista, slawista, językoznawca,

wielki uczony, niepodważalny autorytet w całym środowisku naukowym,

badacz i znawca języka polskiego.

Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu,

Profesor Akademii im. Jakuba z Paradyża w Gorzowie Wielkopolskim.

Autor ponad 1000 publikacji naukowych i popularnonaukowych z zakresu językoznawstwa

ogólnego i slawistycznego, historii języka polskiego, leksykografii, gramatyki historycznej

i współczesnego języka polskiego, onomastyki, kultury i poprawności języka.

W latach 1993–1999 dziekan Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej,

w latach 1999–2005 prorektor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Członek Komitetu Językoznawstwa Polskiej Akademii Nauk, Poznańskiego Towarzystwa

Przyjaciół Nauk (przez dwie kadencje wiceprezes Towarzystwa),

wieloletni członek Centralnej Komisji ds. Stopni Naukowych i Tytułu Naukowego,

członek zarządu Polskiego Komitetu Międzynarodowej Organizacji

Unifikacji Neologizmów Terminologicznych,

członek Komitetów Redakcyjnych i Rad Naukowych wielu czasopism.

Odznaczony m.in. Brązowym i Złotym Krzyżem Zasługi,

Krzyżem Kawalerskim OrderuOdrodzenia Polski, Odznaką Honorową Miasta Poznania,

Nagrodą Naukową Miasta Poznania, Odznaką „Za zasługi w rozwoju woj. poznańskiego”, Medalem Towarzystwa „Polonia”, Medalem Komisji Edukacji Narodowej,

tytułami: „Honorowy Obywatel Gminy Miłosław” i „Zasłużony dla miasta Kalisza”.

Uhonorowany godnością doktora honoris causa Uniwersytetu Pedagogicznego

im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie.

Odszedł od nas niedościgły mistrz,

wspaniały, cierpliwy i wyrozumiały nauczyciel,

wierny przyjaciel nie tylko językoznawców,

zawsze otwarty, chętny do pomocy, nieoczekujący podziękowań i wdzięczności,

człowiek wielkiego serca, ogromnej życzliwości dla ludzi i świata

oraz niebywałej skromności.

Wraz z odejściem Profesora skończyła się pewna epoka;

 pozostała pustka, której nie da się wypełnić.

Żonie Grażynie Wrońskiej-Walczak, Rodzinie i Przyjaciołom

składamy wyrazy głębokiego współczucia

pracownicy i studenci Instytutu Filologii Polskiej UAM

władze dziekańskie oraz społeczność Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej UAM

(https://uniwersyteckie.pl/ludzie-uam/prof-bogdan-walczak-czlowiek-uniwersytetu)

Kim jestem, żeby pisać o zmarłym 7 listopada 2021 r. językoznawcy, leksykografie, z którym się nigdy osobiście nie zetknąłem? Aby zniwelować retoryczność tego pytania, od razu odpowiem. Czytelnikiem, przede wszystkim wdzięcznym, czasem rozdrażnionym. Wdzięczność odczuwałem, gdy podczas opracowywania Słownika współczesnego języka polskiego pod redakcją prof. Bogusława Dunaja sięgałem do świeżo wówczas wydanej, komputerowo wyedytowanej „nowej sondy słownikowej” Polszczyzna, jaką znamy Jana Wawrzyńczyka i Andrzeja Bogusławskergo.

Warto wspomnieć nieogarnioną liczbę publikacji. Największą ich zaletą jest wydobycie mnóstwa jednostek językowych (ciągów literowych), dotychczas nie odnotowywanych w słownikach, mylnie (czyli zazwyczaj za późno) datowanych w publikacjach leksykograficznych. Przed ćwierćwieczem toczył Zmarły boje o chronologizację elementów umieszczanych w Nowym słownictwie polskim IJP PAN, a i w „Pracach Filologicznych” wczoraj opublikowanych (ku czci Krystyny Waszakowej) kąśliwie się wypowiedział o swym niezaistniałym wkładzie w datowanie materiału Wielkiego słownika języka polskiego PAN (wsjp.pl).
Dlaczego ze mnie czytelnik rozdrażniony? Bo ważne i ciekawe publikacje ukazywały się niekiedy w wydawnictwach megaarcyniszowych (gdzie sprawdzić, czym pierwszy użył takiego słowa?). Inne, wydane nakładem Autora, dystrybuowane były (lub nie były) kanałami, które do mojej jednak starającej się wsysać wszelkie informacje z dziedziny leksykografii gawry nie docierały.
Takie fakty powodują, że ustalenia metodologiczne, dobre w mniemaniu twórców praktyki, uściślenia proceduralizacyjne itp. nie zawsze były dostatecznie przedyskutowane. Z drugiej zaś strony mogło to sprawiać wrażenie pomijania dokonań Zmarłego, niestrudzonego zbieracza.

Festschrift bez bibliografii

W roku 2020 ukazała się księga ku czci Profesora, nosząca tytuł Wokół jednego cytatu. Ten cytat to myśl Władysława Witwickiego:

(…) człowiek, który kocha prawdę a nienawidzi błędu, nigdy sobie uszu nie zatyka i nie zaperza się, gdy jego oponent uzasadnia zdanie sprzeczne z jego dotychczasowym poglądem. Przeciwnie. Słucha ciekawie i cieszy się, jeżeli swego oponenta zwalczyć nie potrafi. Cieszy się, bo oto się pewnego błędu pozbywa (…). (…) na tym zależy mu najwięcej.

Nie stało się dobrze, że w tomie tym nie znalazła się bibliografia 75-letniego wówczas Uczonego. Odsyłanie do Wikipedii i internetowego Katalogu Biblioteki Narodowej nie budzi mego entuzjazmu. Częściowo zrekompensowała to prof. Katarzyna Wojan, redaktor naukowa Festschriftu-„pamiętnika akademickiego” w artykule o Prof. Wawrzyńczyku na łamach „Studiów Rossiców Gedanensiów”.

Ostatnie próbki stylu

Jan Wawrzyńczyk krytykował ostro, nie zawsze subtelnie; oto nierecenzja Dobrej zmiany Katarzyny Kłosińskiej i Michała Rusinka.

Schronologizować by co i sfotocytacić może

Chciałbym dodać co nieco od siebie, oczywiście do niedostępnych w przyjaznej postaci bazodanowej zbiorów J. Wawrzyńczyka, P. Wierzchonia i ich współpracowników. To może odnajdźmy jakąś jednostkę leksykalną dotychczas nie omawianą? Jak to się robi? Okażę się rzecznikiem zwalczonego już niby wstecznictwa, ale mimo bigdate’owości działań lekturę tekstów, a w ślad za nią ekscerpcję i ekscerptów weryfikację, mam za metodę wciąż prawomocną. Totalistyczne podejście nie może wykluczać metod dawnych.
Może dołowizna?

Wyrazu nie ma w Słowniku języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego, brak go także w dostępnej mi dość wczesnej wersji Słownika bibliograficznego języka polskiego J. Wawrzyńczyka (plik D z roku 2009):

Jest w Słowniku „warszawskim”, w nawiasie kwadratowym, więc uznany za gwarowy:

Z tego też powodu zasadne jest sprawdzenie go w Słowniku gwar polskich Jana Karłowicza, który faktycznie okazuje się źródłem hasła w SW:

Słownik gwar polskich PAN pozwala sprawdzić, że chodzi o powiat kolski (w granicach z 1952 r.)

Jeśli zaś mamy pod ręką źródło, dowiemy się, że to Słownik wyrazów zebranych w Czerskiem i na Kujawach autorstwa Władysława Matlakowskiego (1894).

Zastanawiające, skąd ten Rgilew (dziś urzędowo Rgielew, gmina Kłodawa), boć to ani ziemia czerska, ani Kujawy.

Ha, nie ma w NFJP!

Nie miał pełnej racji Prof. Wawrzyńczyk, gdy pisał do K. Wojan:

Mam jednak nadzieję, że nie zmartwiłoby Go to zbytnio. Dobrze jest ułowić nowy wyraz.

nfjp.pl, 18.02.2022

Nie wiem, czy rozważano zasadność włączenia potężnego Indeksu alfabetycznego wyrazów z kartoteki „Słownika gwar polskich” przygotowanej przez zespół SGP PAN pod red. Jerzego Reichana. Wówczas dołowizna może by się wyfiltrowała. Wszak jednym z ciekawszych procesów dotyczących polskiej leksyki jest przenikanie elementów ekspresywnych, choć nie tylko, z mowy warstw defaworyzowanych do polszczyzny pisanej i sieciowo ogólnodostępnej. Pisałem o tym kiedyś, od kilku lat znakomicie to przedstawiają publikacje prof. Renaty Kucharzyk.

Google znajduje tylko to, co dostrzegłem przy innej okazji:

Odnaleziony ciąg pochodzi ze zdigitalizowanego tygodnika społeczno-literackiego „Wieś” V: 1948, nr 3 (132), 18 stycznia, s. 8. Adwokat Tadeusz Majewski odnosił się do społeczności warszawskiego „pekinu” (zostawmy to na kiedy indziej) i bohaterów opowieści Wiecha.

Majewski odwołał się do numeru 48 „Wsi” z końca roku 1947, s. 7. Autorem sformułowania był wywodzący się z miejskiej biedoty Jerzy Falenciak, tu autor tekstu Moje pokolenie, później profesor prawa, bibliotekarz i funkcjonariusz aparatu PZPR we Wrocławiu. Pisał o nierewolucyjnym lumpenproletariacie i nizinach społecznych, ale przezornie takich słów nie użył.

Widoczna jest gorsza jakość skanu. Zapewne to było przyczyną nieodnalezienia formy przez Google. Ręczne odszukanie egzemplarza czasopisma i zapytanie Google’a o zidentyfikowane de visu fragmenty tekstu daje pozytywny rezultat:

Gdy poszukujemy formy „dołowizny”, odnajdujemy współczesne derywaty oznaczające nie miejsce w polu i nie warstwę społeczną, ale przynajmniej w pierwszym cytacie stan psychiczny, synonim zdołowania:

Zakończenie

Poszukiwanie prawdy bywa męczące. Bez Profesora Wawrzyńczyka polska leksykografia miałaby mniej energii, narzędzi, wzorów i materiałów.

Profesor Strutyński był lwowianinem. Nie wiem, czy prof. Strutyński udzielał się w środowiskach lwowskich i kresowych. Do Krakowa przyjechał w 1956. Opowiadał, że gdy przyjechał do Wrocławia i na specjalnym spotkaniu w Ossolineum opowiadał tamtejszym lwowianom, jak się żyło we Lwowie w latach 1945–1956, powiedzieli „To niemożliwe. Nie mogliście tak żyć”. Skwitował: „To przestałem opowiadać”.

Nekrolog: https://dziennikpolski24.pl/nekrologi/29-12-2021,2,3,cpo,nes,kos.html
Laudacja: http://archiwum.kpu.krosno.pl/gfx/pwszkrosno/pl/defaultaktualnosci/16/219/1/laudacja.pdf
Pożegnanie ze stron UJ.
Pożegnanie na stronie Wydziału Polonistyki UJ: https://polonistyka.uj.edu.pl/wydzial/aktualnosci/-/journal_content/56_INSTANCE_UOPusOSPHogN/41623/149505196https://polonistyka.uj.edu.pl/wydzial/aktualnosci/-/journal_content/56_INSTANCE_UOPusOSPHogN/41623/149505196

Zakończyła długi żywot Maria Rydlowa (26 II 1924 – 17 XII 2021). Redaktor Maria Rydlowa — w Krakowie tytuły do ludzi przyrastają zgrabnie. Jedynym moim kontaktem ze Zmarłą jest Jej książka Moje Bronowice, mój Kraków, wydana w 2013 r. przez Wydawnictwo Literackie. Doprawdy, byłby to skandal, gdyby trzeba było szukać innego wydawcy.

Autorka wspomnień łączyła dwie perspektywy i tradycje tego skupiska symbolicznej i realnej polskości, czyli Bronowic Małych — ściśle wiejską, gospodarską, włościańską, chłopską (i babską!) z miejską, literacką, inteligencką rodziny Rydlów. Niemało i prawdziwie znajdziemy w książce o niemalownicznym wieśniaczym życiu córki podwójciego Karola Trąbki i Stanisławy Trąbczyny ze Spyrlaków:

Wracaliśmy z Pietrkiem do domu późno, szczęśliwi po udanej zabawie. Matka, nie mogąc się na nas doczekać, nie mogąc doczekać się na ojca, który po pracy szedł na „ważne zebranie”, zmęczona, wpadała w pasję i zaczynała szukać kandziary. Kandziara to rodzaj dyscypliny, metrowa, z cienkiej skórki uszyta kiszka, wypchana włosiem. Skąd się u nas wzięła, nie wiem. Mama zazwyczaj nie mogła jej znaleźć, wtedy my chowaliśmy się za babcię, owijając się jej szeroką spódnicą, ciągnęliśmy ją w kąt izby, by zabezpieczyć tyły. Słyszeliśmy tylko głos babci: „Stasiu, dej spokój, bijesz mnie tylko tą kandziarą po plecach”. Niewiele przejmowaliśmy się karą. Kiedy mama odchodziła do pilnych prac wieczornych, chowaliśmy natychmiast kandziarę i z pewnego rodzaju żalem jedliśmy kolację i szliśmy spać. Mama pracowała za dwoje, bardzo dbała o dom, o nas. Upłynęło wiele lat, nim zrozumieliśmy, że można bardzo kochać i wymachiwać kandziarą. Wydawało nam się, że ojciec jest bardziej wyrozumiały. Był wyrozumiały, bo na co dzień mało w domu przebywał. Pogodny, towarzyski, lubił się napić, co, niestety, było główną przyczyną nieporozumień, a czasem awantur w domu. Najwięcej cierpieliśmy z powodu pasji społecznikowskiej ojca my, dzieci, i babcia.
Od nazwiska męskiego Trąbka w polszczyźnie standardowej tworzy się formę nazwiska żony Trąbczyna i córki Trąbczanka.

Cenne jest wspomnienie o znajomości z Józefą (pierwotnie Perel) Singer, identyfikowaną z Rachelą z Wesela Stanisława Wyspiańskiego. Życie człowieka jako postaci literackiej na pewno było trudne, o czym wiele powiedział Roman Brandstaetter w Ja jestem Żyd z „Wesela”. Józefa Singer przeżyła opisanie w narodowym dramacie, zmianę wyznania i środowiska, śmierć całej niemal rodziny, przejścia z warszawskimi szmalcownikami (czy komuś zostały opowiedziane?), wygnanie po powstaniu, przez obóz w Pruszkowie i pobyt we wsi Moczydło w gminie Książ Wielki (powiat Miechów), wreszcie powrót do Krakowa. W tym Krakowie musiała żyć jak duch, skoro w zasadzie o jej istnieniu nie wiedziano.

I jeszcze jedno wspomnienie Marii Rydlowej, inne niż Boyowa Plotka o „Weselu”, ale ważne, ciekawe, najpierw zamieszczone w „Bronowickich Zeszytach Historyczno-Literackich”, nr 27, wyd. Towarzystwo Przyjaciół Bronowic, Kraków, grudzień 2009. Ja cytuję z „Gazety Bronowickiej” nr 176–177 (wrzesień 2014), s. 21:

Któregoś ranka, gdy wychodziłam z domu na wykłady, zatrzymał mnie ojciec i zapytał, czy będę się widzieć z Pepą Singerówną. Na moje zapewnienie, że będę na Loretańskiej w południe, powiedział: „Powiedz Pepie, że umarł Antek Dzieża”. W południe zaszłam na Loretańską, bo właśnie malowałam z panną Józefą boazerię w kuchni, korzystając z nieobecności Mrożewskich. W czasie pracy przypomniałam sobie polecenie ojca. Pani Józefa na wiadomość o śmierci Antoniego Dzieży, gospodarza z Bronowic, mimo podeszłego wieku mężczyzny bardzo przystojnego, zapaliła nerwowo papierosa i podeszła do okna. Długo stała w oknie. Nie śmiałam przerwać milczenia. Po jakimś czasie pani Józefa wróciła do pracy. Wieczorem, po powrocie do domu, zapytałam ojca, co łączyło Józefę Singerównę z Antkiem Dzieżą, i dowiedziałam się, że oni się kochali, że ludzie wiedzieli o wielkiej miłości pięknej Żydówki i urodziwego parobka. Młodzi nie zdecydowali się na małżeństwo – za głęboka przepaść ich dzieliła…

I przytoczyła autorka wspomnienia fragment Wesela (scena 36, akt I):

POETA

Pani się kiedy zakocha
w chłopie….

RACHEL

Pan może wywróży.
Mam do chłopców pociąg duży,
lecz być musi ładny chłopiec.
Powrót, powrót do natury.

„Czyżby Wyspiański wiedział o tej miłości, może doszły go plotki, ludzie na wsi wiedzieli najwięcej. Nigdy nie słyszałam o tej miłości pani Józefy ani u Rydlów, ani u Tetmajerów” — skonstatowała Redaktor Rydlowa. Jeden z bronowskich (czy też bronowickich) Antonich Dzieżów zmarł na początku kwietnia roku 1951, choć czy jakaś prawda w tym wspomnieniu i domyśle się kryła, chyba nikt już dziś nie opowie.
Dlaczego o tym piszę? Bo ta śmierć oprócz oczywistego żalu za ludzkim istnieniem przywodzi na myśl fenomen pamięci indywidualnej, rodzinnej i zbiorowej. Odchodzi osoba żywo opowiadająca o kontekstach wydarzeń sprzed 120 lat — pozostaje wiedza i wrażliwość, zmagazynowane w książkach i drukach. Oraz wdzięczność.

Inteligencja — jako formacja społeczna i właściwość umysłu. Zmarła 17 lipca Aleksandra Szurmiak-Bogucka łączyła w sobie te elementy. Kultura słowa i bycia, skromność, brak ostentacji, delikatność przy bezbłędnym słuchu, olbrzymiej wiedzy, doskonałej pamięci do każdej usłyszanej przez ponad 70 lat nutki z tylu regionów, od tylu muzyków i śpiewaków, podczas badań terenowych oraz niezliczonych przeglądów i konkursów folklorystycznych. Osobowość. Wzór.
Nie umiem napisać niczego więcej, a nie chcę popadać w banał. Biografia uporządkowana jest na przykład tutaj.

Mało słów, ale precyzyjnie

PWM, 1959. Wybór melodii i tekstów Aleksandra Szurmiak-Bogucka

Ten album Górole, górole, góralsko muzýka w 1959 mógł cieszyć oko szatą graficzną. Techniki fotografii i druku poszły naprzód, może i etnomuzykologia umie słuchać inaczej, ale ja chcę wchłonąć słowa ze wstępu „Pani Oli”, jak mówiono z szacunkiem i czułością do zawsze filigranowej Niestrudzonej Badaczki i Jurorki.

Jadę za chwilę do Bukowiny Tatrzańskiej na Sabałowe Bajania. Będę wspominał Sąsiadkę z jurorskiego stolika na galeryjce.

Aleksandra Szurmiak-Bogucka, Stanisław Węglarz, Dorota Majerczyk, Benedykt Kafel, Góralski Karnawał 2019

Dopiero co uczestniczył Profesor Ziejka w inauguracji roku akademickiego, a dziś smutna wiadomość. Umarł historyk literatury, aktywny działacz społeczny, znakomity nauczyciel, erudyta, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego czasu jubileuszu 600-lecia jego odnowienia, miłośnik i znawca Krakowa.

Franciszek Ziejka, Karol Musioł, 1 października 2019

Wykreowana Wisła, dziwiąca polskojęzycznych Polaków fara, brzmi nieźle: 

– A na farze? – resztki nadziei wzbierają w głosie matki. – A może na farze jest jakaś klepsydra?
– Nie, nie ma żadnej klepsydry na farze. Nikt nie umarł – mówię z rosnącym poczuciem winy i schodzę do siebie. 

Dziś te zdania warzą uśmiech wyższości intelektu nad przyziemnością. Czy w mieście Wiśle na farze wisi dziś klepsydra? Na stronie miasta tak, ale czy na farze — nie wiem i nie mam kogo spytać. Za to biskup Jerzy Samiec napisał: 

Luter dla (post)katolickich odbiorców, uciekinier ze świata porządku, porządności i góralskich demonów wprawiających w rozedrganie mieszkających w niedogrzanych chałupach śląskich ewangelików augsburskiego wyznania, stanowczych chrześcijan i innych, o których istnieniu bez Pilcha nic byśmy nie wiedzieli, a w gruncie rzeczy i tak nic nie wiemy.
Po śmierci redaktora Pszona napisał autor Tez o głupocie, piciu i umieraniu: 

Bo w ogóle: jest strasznie. Choćby się nie wiem jak chętnie wierzyło w ciał zmartwychwstanie, życie jest straszne, a świat przeraźliwy. Przeraźliwy i coraz bardziej pusty. 

„Jest bardzo niedobrze. Z tysiąca powodów jest bardzo niedobrze” — i jak tu nie myśleć cytatami z Pilcha, choć tak wielu się już nie pamięta, a jeszcze innych wcale nie zapamiętało. Luteranie.pl przypomnieli na Facebooku rozmowę pisarza z ks. Łukaszem Ostruszką. W tej konfirmacyjnej Biblii laureat nagrody im. ks. Leopolda Otto szukał psalmu, który nazwał swoim, trzydziestego piątego. Jego początek w wersji nieuwspółcześnionej wprost z Biblii gdańskiej (1632): 

Rozpieraj się Panie z tymi, ktorzy się ze mną spierają, a walcz przeciwko tym, ktorzy walczą przeciwko mnie. Porwij puklerz i tarczą, a powstań na ratunek moj. Dobądź włocznie, a staw się na drodze przeciwko tym, ktorzy mię prześladują. Rzeczże duszy mojej: Jam jest zbawieniem twojim. Niech będą pohańbieni a i zawstydzeni, ktorzy szukają dusze mojej; niech tył podadzą i niech będą zastydzeni, ktorzy mi źle myślą. Niech będą jako plewy przed wiatrem: a Anjoł Pański niechaj je rozproszy. Niech będzie droga ich ciemna i śliska, a Anjoł Pański niech je goni. Abowiem bez przyczyny zastawili na mię w dole sieci swoje, i bez przyczyny ukopali doł duszy mojej. Niechaj na nie przydzie spustoszenie, ktorego się nie spodziewali, a sieć ich ktorą zastawili, niech je ułowi na zginienie (…) 

_____________________________________

Kanon kultury, chociaż jakby wbrew.

W Międzynarodowy Dzień Tańca pomyślałem o Pani Janinie Kalicińskiej, która zawsze podkreślała, że  jest ze znakomitego rocznika 1920, tego samego co Jan Paweł II. Następnego dnia przyszła wiadomość, że umarła. Requiescat in pace, ale może nie o spoczynek chodzi, lecz o pamięć. Ruch, taniec, humor, stanowczość.

Zdjęcie zrobione w 2008 r. podczas Limanowskiej Słazy.

Ja o tańcu ludowym nic nie umiem sensownego powiedzieć, ale wspominam Osobę, która wiedziała o nim wszystko i jeszcze parę lat temu gotowa była zademonstrować właściwy krok gibkim tancerzom pięciokrotnie od siebie młodszym.

Dziś rano usłyszałem w Radiu Kraków, że umarł działacz kulturalny, społeczny, regionalny, samorządowy, były senator Franciszek Bachleda-Księdzularz (biogram w serwisie Watra.pl). Dla mnie przede wszystkim Poeta, który pogodził modlitwę króla Dawida, frazę Kochanowskiego i podhalańską gwarę w Tatrzańskim Psałterzu Dawidowym. Zaczynająca książkę poetycka parafraza modlitwy Ojcze nasz kończy się takim westchnieniem:

Hej, kiebyś jesce Boze
zbawieł mojom duse!
O to pieknie pytom
i zabiegać muse.

Niekby tak sie stało!
Boze! — Moja Miełość!

Niechby tak się stało. Requiescat in pace

PSALM LXV

Dziękczynienie za dobrodziejstwa

Królu na ziemi i na wielgim niebie!
Kwała w Syjonie wdzięcno ceko Ciebie!
Tam obietnice Tobie poślubione
bedom ziscone.

Ku Tobie, który prośbami ludzkimi
nie gardzis, zgichnom się syćka, co po ziemi
okrągłej chodzom — miełośnicy wiecnych
darów słonecnych.

Teroz mój Boze downe nase złości
nom dolegajom, zaś my w Twej litości
nadziejom momy, ze nom choć nieprawym
bedzies łaskawym.

Scęśliwy, kto sie upodoboł Tobie,
kogoś Ty obroł przyjocielem sobie,
coby przebywoł w Twoim chramie świętym,
do Nieba wziętym.

My Twojej wiecnej dobroci ufomy,
ze w Twym kościele wartko stanąć momy
i zazyjemy radości pieknego
Nieba Twojego.

Okozes łaske, swoje miełosierdzie —
cudowne ludziom wiernym zaufanie,
z tyk ziemskik grani i turni,
i cornej przepaści.

Ukraińska Wikipedia, jedyna wersja językowa, w której znajduje się biogram Leona Reutta, przedwojennego prezydenta tego miasta, nie zna miejsca i daty jego śmierci. Dane te przynosi opublikowany kilka lat temu w Polish Biographical Studies tekst Adama Wątora, Leon Tomasz Reutt (1884–1939). Szkic do portretu prezydenta miasta Drohobycza.

Według biogramu w Wikipedii ukraińskiej Reutt przegrał wybory w 1931 r. i wyjechał do Lwowa. Wątor zaś pisał:

przemęczenie i konflikty personalne (…) doprowadziły Reutta do rezygnacji z zajmowanego stanowiska w sierpniu 1931 r. Pogarszający się stan zdrowia nie pozwolił mu na objęcie proponowanego wcześniej stanowiska dyrektora Wydziału Budownictwa Drogowego Województwa Lwowskiego i kontynuację kariery zawodowej. Zmarł w Krakowie 4 grudnia 1939 r.

W przypisach objaśniano:

W krótkiej notatce zamieszczonej w „Gazecie Warszawskiej” (nr 292, 22 IX 1931) ustąpienie prezydenta wyjaśniano „chorobą nerwową”.

Według relacji syna, Leon Reutt po doznanym rozstroju nerwowym chorował na gruźlicę narządowa, która stała się przyczyną jego śmierci. Pochowany został w Krakowie na cmentarzu przy ul. Babińskiego. Pismo Jana Reutta udostępnione przez J.M. Pileckiego.

Tak, „choroba nerwowa” musiała być przyczyną odejścia z czynnej działalności. Smutny cmentarz przy ulicy Babińskiego (dziś: Cmentarz Komunalny Czerwone Maki) w Krakowie był przede wszystkim cmentarzem szpitala dla nerwowo i psychicznie chorych w Kobierzynie, po drugiej stronie tej ulicy.

Grób Leona Reutta. Kraków, cmentarz Maki Czerwone

Czy Reutt zmarł śmiercią naturalną? Grób jest zachowany, więc być może tak, chociaż „Likwidację pacjentów rozpoczęto tu zaraz po ustanowieniu niemieckiej administracji” (Gazeta Wyborcza), a później w sposób zorganizowany głodzono i mordowano pacjentów szpitala (Wikipedia).