Czym jest język narodowy? To pytanie, na które można dać niemal natychmiast odpowiedź nieco tautologiczną, ale i poprawną — jest to język narodu. Potem zaś zaczynają się subtelności teoretyczne. Nie będziemy wchodzić w spory dotyczące statusu i podziałów polszczyzny (a napisano na ten temat niemało; wiele z tego zbiera, ale i filtruje książka Aleksandra Wilkonia Typologia odmian językowych współczesnej polszczyzny, wyd. 2, 2000).
Możemy popatrzeć na tekst Ludmyły Popowycz Захист української мови як мови національної меншини у світлі Європейської хартії регіональних мов або мов меншин opublikowany w tomie wydanym przez uniwersytet w Nowym Sadzie i Akademię Pomorską w Słupsku, pt. Лемки, Бойки, Гуцули, Русини – история, сучасносц, материялна и духовна култура. Зборнїк наукових роботох — Łemkowie, Bojkowie, Rusini : Historia, współczesność, kultura materialna i duchowa. Praca ukazała się „z okazji setnej rocznicy powstania Rusińskiego Towarzystwa Oświatowego i sześćdziesiątej piątej rocznicy powstania Wydziału Filozoficznego w Nowym Sadzie”.
Autorka reprezentuje mniejszość ukraińską i w pracy naukowej — choć brzmieć to może dziwnie dla przedstawicieli nauk ścisłych i przyrodniczych (gdy nie ma już podziału np. na genetykę burżuazyjną i marksistowską) — prezentuje stanowisko ukraińskie. Lecz że piszemy o polifonicznym podejściu do prawdy i o złożonych tożsamościach narodowych lub procesach ich tworzenia się i ewolucji, nie czynimy z tego zarzutu.
W pracy pojawiły się pewne nieścisłości terminologiczne dotyczące podziału administracyjnego Rzeczypospolitej Polskiej.

Legnicki zespół Kyczera (Кычера) nazwano Kuczeri (Кучері).

Co jest niepokojące?

Wspomniałem genetykę, bo autorka zasadniczą część teorii lingwistycznej, według której ocenia, przedstawia, porządkuje fakty, zaczerpnęła właśnie z genetyki. Wskazuje systemy językowe dominujące i recesywne. Języki narodowe są dominujące. To myląca polisemia narzucająca optykę dominacji społecznej i politycznej na klasyfikacje lingwistyczne. Mam wrażenie, że takie podejście do systemów językowych używanych przez część Rusinów, także Łemków, Bojków, Hucułów, niech będzie, że i Ślązaków ma w sobie coś podejrzanego, trudnego do zweryfikowania i zagadkowego. Najbardziej w tym jest jednak problematyczna kwestia genesis, pochodzenia, drogi kształtowania się etnosów, etniczności i systemów językowych.

Терміни домінантний та рецесивний уживаємо в тому розумінні, в якому їх запозичено з генетики − домінантний варіант мови функціонує, виявляючи успадковані, обумовлені попереднім розвитком мови, диференційні ознаки без перешкод, а рецесивний виявляє ці риси лише за сприятливих обставин. Якщо для повнофункційної стильової реалізації домінантного варіанту теоретично немає обмежень, оскільки живе спілкування та використання мови в різних галузях суспільного життя (господарства, адміністрації, освіти, науки тощо) забезпечують збереження та постійне оновлення абстрактної мовної ситеми, то рецесивний варіант (або варіанти) перебуває під постійною загрозою бути витісненим або навіть зникнути за несприятливих соціолінгвістичних умов. За сприятливих − рецесивний варіант стилістично розвивається і, коли для цього складаються відповідні суспільно-політичні обставини, стає домінантним.

Recesywność może brzmieć myląco, gdy mimo zagrożeń dostrzegamy postęp, a nie recesję w zakresie kształtowania i wyrażania swojej językowej i kulturowej tożsamości. Czy są skazane na nieuchronny zanik?

Transkrypcja cyrylicy

O szaleństwo albo o pusty śmiech może przyprawić część edytorskiego opracowania międzynarodowego tomu. Literówki — każdemu się mogą zdarzyć. Lecz w książce dotyczącej Słowian, wydanej w językach słowiańskich (2 teksty z 27 ogółem są po angielsku) razi horrendalne nieuporządkowanie transkrypcji z cyrylicy. Czy w ogóle było to konieczne — też nie wiem. W części prac nie transkrybowano ani nie transliterowano cyrylicy. Najdzikszy jest jakiś pseudopółangielski system, może stworzony przez jakiś redaktoromat. Na przykład tytuł tekstu Anny Pliškovej zamieszczonego w wiedeńskim tomie zbiorowym Язык карпатьскых Русинів протягом столїть і ёго статус на зачатку 21. столїтя przełożono na ten słowiańsko-angielski system jako Jazyk karpatjskyh Rusyniv protjahom stoljitj i jego status na zachatku 21 stoljitja. Byłoby to do zniesienia, w końcu użytkowników języka angielskiego niemało jest w świecie i można znieść zapis głoski [č] jako ch, a nawet [χ] jako kh, gdyby tak uczyniono we wszystkich tekstach. Nie będę się jednak rozpisywał o szczegółach, być może interesujących tylko mnie i parę innych osób, które poradzą sobie bez mojego komentarza. Nadmieniam tylko, że na przykład dźwięk [j] zapisywany jest literami y , ij, przy czym może też być znakiem miękkości. Do tego dochodzą różnice między językiem źródłowym przywodzonego w bibliografii tekstu i językiem rozdziału omawianego tomu. Oto antologia edycyjnego bezhołowia:

  • Efektyvnistj Jevropejsjkoji khartiji regionaljnykh abo minorytarnykh mov jak znarjaddja zakhystu movnykh prav u slovjansjkykh krajinakh
  • Osnovnye ponyatiya perevodovedeniya (otechestvennyj opyt). Terminologicheskij slovar’-spravochnik
  • Ukrajins’ko-zahidnoslovjans’ki leksyčnji paraleli
  • Etimologičnyj slovnyk ukrajinskoji movy
  • Ukrajinski govori Pidrarpatskoji [sic! — A.C.] Rusi
  • Pro govir gakyckyh [sic! — A.C.] lemkiv
  • Gucul’s’ri [sic! — A.C.] govirky. Korotkyj slovnyk
  • Zakarpattja 1919 – 2009 rokiv : istorija, polityka, kuľtura (ukrajinomovnyj variant ukrajins´ko-uhors´koho vydannja
  • Rozmiszczennja ukrajinciw na zachidnych i piwnicznych zemlach Polszczi u 1947 r., “Ukrajinśkyj Almanach 1997”
  • Bolshoi golod na Ukrainie v svete dokumentov polskoi diplomatii i razvedki

Podsumowanie

Tom jak tom, zróżnicowany tematycznie, więc ciekawy i pożyteczny, ale poziom edytorski żałosny. Wszystkie publikacje idące do druku powinny być redagowane, a NAUKOWE — koniecznie.

Właśnie w świat poszła nowina, że jakiś ksiądz Misiak został ekskomunikowany albo coś, wszak nie można wierzyć ani słowu mediów, które nie umieją pisać po polsku. A oto przykład wzmacniający karkołomną tezę:

Źródło: Onet

Dalibóg, nie wiedziałem, że heteryzm jest zakazany przez prawo kanoniczne. Nawet, szczerze mówiąc, nie całkiem wiem, co to heteryzm. Czy to jest bycie heterą, czyli ksantypą, wiedźmą, jędzą? To bym nawet był skłonny poprzeć, ale że znam tylko panie miłe, łagodne, mądre i niezłośliwe, uznaję to za ślepy trop i martwy kanon.

Jeśli zaś zakazane jest przez katolicki Kościół bycie hetero, to sprawa jest poważna i potwierdzałaby zarzuty stawiane części kleru albo dowodziła ignorancji i analfabetyzmu serwisantów serwisu na O.

Źródło: dobryslownik.pl

Wszystko jasne. Żal i żenada. W długi weekend już nie stażyści z gimnazjów piszą newsy? Ktoś dużo bardziej twórczy, bo nie tylko pomylił paronimicznie heretyka z heterykiem, ale nawet stworzył słowo heteryzm zamiast herezji.
Ech.

____________________________________________________

Edytowane o 13.41.

Błyskawicznie poprawili ze słowa głupiego na nieistniejące:

Heretyzm ma aż 1000 wystąpień w wyszukiwarce na G., głównie z tekstów pół- i ćwierćanalfabetycznych. Ciekawe, jak sytuacja będzie się rozwijać. A ja doczytam, cóż za problem powstał, że ks. abp Ryś takie kroki podjął.

Niesamowicie spokojny człowiek kupuje coś w sklepie internetowym.
A potem dostaje komunikat

i wpada w zupełnie niepotrzebny, bezproduktywny szał.

Nie wiem, czy zakupioe artykułóy spełniły moje oczekiwania!

Trzeba akceptować rzeczywistość, bo inaczej przewroty i upadek porządku.

Oczywiście Górnoślązakom zaangażowanym podskoczy ciśnienie, a raczej dźwignie sie druk, gdy w następnym tekście, opublikowanym w recenzowanym i dbającym o prestiż czasopiśmie naukowym ujrzą rozważania o gwarze w krajobrazie miast Górnego Śląska.
I nie ma się co dziwić, bo dziwienie się obecności śląskich tekstów pisanych — artystycznych i użytkowych — było usprawiedliwione jeszcze przed dekadą, ale dzisiaj wydaje mi się to naukowym (?) buksowaniem w miejscu, z kołami skierowanymi w niewłaściwą stronę.
Jeśli każdy przytomny obserwator dostrzega, że istnieje różnica między standaryzującym się dynamicznym systemem językowym obecnym w piśmie i kulturze masowej, używanym przez ludzi mieszkających w miastach, wykształconych a tradycyjnie opisywanymi przez dialektologów polskich gwarami — bywa, że recesywnymi, ograniczonymi terytorialnie i stylistycznie systemami językowymi używanymi przez mieszkańców wsi, to może warto podjąć wysiłek, by nie używać terminów polisemicznie, gdyż to przeczy ich terminologicznej funkcji.
Ten wysiłek jest zresztą podejmowany — funkcjonują pojęcia: regiolekt, etnolekt, asekurancki i neologiczny lekt, nawet dialekt literacki (tak na Kurpiach), jeśli nie (mikro)język lub język in statu nascendi czy najodważniejszy, radykalny, ach, czy przypadkiem nie rewolucyjny: język (górno)śląski.

W najnowszym numerze czasopisma „LingVaria”, związanego z Wydziałem Polonistyki UJ (Vol 13 No 26 (2018)), ukazał się w dziale Debiuty naukowe tekst Anny Momot  Gwara w górnośląskiej przestrzeni miejskiej.

Przy debiutach naukowych część odium związanego z nienadążaniem za stanem badań powinna spadać na recenzentów i redakcję czasopisma, ale to mnie zupełnie nie interesuje, ponieważ zawsze staram się skupiać na meritum, a niekiedy na drobiazgach, stąd moja predylekcja do przyczynków. Co to zresztą za debiut naukowy, skoro autorka opublikowała już w 30 numerze „Socjolingwistyki” datowanym na rok 2016 tekst o gwarze śląskiej w „tłumaczeniach” literatury światowej. Cudzysłów pochodzi od autorki, ponieważ z jakichś przyczyn nie chciała ona nazwać np. tłumaczeń Mirosława Syniawy tłumaczeniami.

Obiecany szczegół

Jako się rzekło, nie czerpię przyjemności z polemik. Toteż zaczyna się przyczynek.
W grudniu 2015 roku dzięki kreatywności agencji reklamowej i działaniom stowarzyszenia Pro Loquela Silesiana pojawiła się dynamiczna kampania reklamowa piwa żywieckiego, wykorzystująca, a jakże „gwarę śląską” (ale co ujdzie w beztroskim dziennikarskim newsie, ma inną wagę w artykule naukowym). Wśród billboardów i innych materiałów promocyjnych był i taki:


Pomińmy błąd w zakresie pisowni łącznej i rozdzielnej, bo nie to jest tematem wpisu. Skupmy się na kali sie.

Czasownik kalić (się) w znaczeniu ‘brudzić (się)’, związanym przejrzyście (sic!) z prasłowiańskim *kalъ, znany jest oczywiście na większych obszarach naszej części Słowiańszczyzny. Nie ma jednak związku z powyższym przekazem reklamowym. 
Użyte tam kali sie to jeden z wielu przykładów leksyki dość powszechnie znanej wśród miejskich użytkowników współczesnej śląszczyzny, trochę więc z domeny socjolektu młodzieżowego, szkolnego.
Docenić zatem trzeba niezależne, jak mniemam, odnotowanie wyrazu przez Dariusza Dyrdę w jego podręczniku Rýchtig Gryfno Godka (2009, s. 165; pisownia autora):

kalić sie – 1. opłacać się: Mie się to niě kali

To właśnie znaczenie ‘opłaca się’ zostało użyte przez twórców reklamy. Jego znajomość nie jest powszechna, a w badaniach profesjonalnych językoznawców się nie pojawiło (o podobnych przypadkach wspominam w swoich Współczesnych tekstach śląskich… na s. 242–243).

Czasownik kalić jest wprawdzie notowany przez XIV tom Słownika gwar śląskich pod red. B. Wyderki (2015, s. 46) w niepodstawowych znaczeniach, lecz nie łączą się one bezpośrednio z tym, które zostało wyzyskane w reklamie.

3. ‘sprzedawać za bezcen’ [Rogów w pow. wodzisławskim, Lisów w pow. lublinieckim, Olszowa w pow. strzeleckim oraz Opole (Malina); z dawnych zbiorów ks. Michała Przywary i Stanisława Wallisa oraz z nowego słownika mieszkających w Rudzie Śląskiej kompilatorów Barbary i Adam Podgórskich];

4. ‘zamieniać z kimś jedne przedmioty na inne’ [Rzuchów w pow. raciborskim i zbiory Wallisa]

Znaczenia te są w pewnym związku z transakcjami, lecz nie są zgodne z wyżej odnotowanym w reklamie i słowniku Dyrdy (potwierdzonym też w Słowniku Gōrnoślōnskij Gŏdki Bogdana Kallusa) przekazem reklamowym. W SGŚ brak ilustracji, lecz w Kartotece Słownika gwar polskich wydawanego w Instytucie Języka Polskiego PAN w Krakowie znajduje się cytat z Rogowa (śl. Rogowy, z Rogōw) objaśniający kontekst (transkrybuję na dominującą ortografię śląską):

Tela dostoł erbowizny, a lekomyśnik kalył po kōnszczku, aż wszystko przekalył.

Dlaczego o tym napisałem i do czego ten przyczynek się ma przyczynić? O prawdę chodzi, a nie o popisy. We wzmiankowanym wyżej świeżo opublikowanym tekście na s. 311 napisano bowiem, że jakoby zaistniał w miejskiej przestrzeni czasownik kalać się.

Takie błędy kalają renomę filologów zaangażowanych w przywołaną publikację.

Tekst niniejszy rozmaicie można kwalifikować, ale nie jest reklamowaniem alkoholu.

Słowniki poprawnościowe zazwyczaj piszą o poprawności wymowy bądź precyzji znaczeniowej, np.:

jubileusz [wym. jubileusz, nie: jubilełusz] (…) jubileuszy a. jubileuszów ważna, okrągła rocznica czegoś, zwykle 25-lecie lub 50-lecie czyjejś działalności, ślubu, istnienia czegoś; także: uroczystość z okazji takiej rocznicy: Jubileusz 25-lecia pracy zawodowej. 50-lecie zakładu to jubileusz, który uczczono uroczystym koncertem. · Błędnie używane w zn. ‘każda rocznica’

Źródło: SPP PWN

Siła twórcza użytkowników polszczyzny stwarza zupełnie nowe konstrukcje, zastanawiające, a nie ocenione w dotychczasowych publikacjach. Przykład najnowszy: „w jubileusz”. Coś tu nie pasuje, to znaczy mam wrażenie, że takie połączenie jest rzadkie, a z tego powodu może nie być poprawne, bo swą rzadkością drażni. 
Próba obiektywizacji: w NKJP zrównoważonym tylko 10 użyć, niemal wszystkie z mediów lokalnych. Brak prasy warszawskiej, literatury pięknej, czołowej publicystyki.

Konkurs dla studiujących na kierunku język polski w komunikacji społecznej na Wydziale Polonistyki UJ: proszę wskazać dwa niedopuszczalne błędy znajdujące się w tym trzywersowym wpisie Biura Prasowego UAM.
Odpowiedzi proszę przysyłać do 10 listopada.

To ważne, bo Barańczak był kimś, kto zamieszkał w języku polskim. Tak kiedyś o nim mówił Michał Paweł Markowski:

Dlatego Barańczak-humanista nie mieszka, jak zdają się mniemać ci, którzy nic o jego humanizmie nie wiedzą, w Newtonville, podobnie jak chyba nigdy nie mieszkał w Poznaniu. Barańczak mieszka w polszczyźnie: tam jest jego dom prawdziwy i tam spotyka się, kiedy jest sam, z Kochanowskim, Mickiewiczem, Leśmianem, Tuwimem, Herbertem, Miłoszem. Ale – gdy tego nikt z nas nie widzi – spotyka się w swojej bibliotece także z Szekspirem, Donne’em, Keatsem, Hopkinsem, Emily Dickinson, Audenem, Brodskim czy Mandelsztamem. Wybrawszy język polski za swój prawdziwy dom, postanowił go urządzić wedle własnej – ale i dodajmy: naszej – wygody. Na tym właśnie – rzecz ujmując w największym skrócie – polega jego teoria tłumaczenia, w której mówi wyraźnie, że w dobrym tłumaczeniu nie liczy się żadna abstrakcyjna wierność, tylko wygoda, z jaką obcy tekst mości się w polszczyźnie. Na tym polega też jego praca poety: nie na wyrażaniu uczuć, nie na opisywaniu świata, lecz na nieustannym wypróbowywaniu języka i form, jakie on w swojej historii zdążył w sobie nagromadzić. Barańczak mebluje swoje domostwo według własnych potrzeb.Miarą jego wielkości jest to, że my wszyscy uznajemy jego potrzeby za nasze własne.Wszyscy siedzimy przy jego stole. (tekst laudacji).

Może pod wpływem filmu Rojst, ukazującego m.in. pracę w redakcji lokalnego dziennika jako pełną nudnych i niepotrzebnych rozmów z kierownikiem domu towarowego, zakładów przetwórstwa mięsnego, opisu przygotowań elektrociepłowni do sezonu grzewczego, postanowiłem i ja parę słów dodać o języku prasy.

Zdaje się, że początkujący dziennikarze nader często wysyłani są do opisywania spraw, które są w miarę powtarzalne, przynajmniej jeśli chodzi o pewne ramy. Jakież więc błędy można przy nich popełnić? Językowe oczywiście, bo jak to zwykle bywa po rozmaitych szkołach, przychodzi człek do pracy i mówią mu, że nic nie umie, a co gorsza — często coś w tym jest. Dziennikarze nie zawsze umieją poprawnie łączyć wyrazy, a czasem brakuje im chwili trzeźwego spojrzenia na tekst. Pozwoliłaby taka re-wizja uniknąć bezsensów, które denerwują czytelników.

Ot, przykład sprzed paru dni, zamieścił go na Twitterze Stefan @skrupulatny:

Ważne bardzo, że to nie sąd, ale prokuratura stawia zarzuty. Nieszczęsny szyk sprawia, że czytelnik może pomyśleć, że wiceprezydent był poszkodowanym, a nie oskarżonym. Wywiązała się też dyskusja na temat prawidłowości ciągu „przedstawił zarzut”. To ciekawe, więc może kiedyś do tego się wróci.

Z tym mi się skojarzyła malutka notatka z Dziennika Bydgoskiego. Dzięki MKiDN biblioteki digitalizują prasę na potęgę, dzięki czemu poznajemy prasę, a czasami i prawdę sprzed lat.

Odległość kilku linijek sprawia, że nie wiemy, gdzie się powiesił piekarz Treder. Junkeracker zaś to dziś Junoszyno na Żuławach.

Pod hasłem Zbrodnia katyńska w Wikiquote czytamy (ale to się może zmienić):

I tylko pamięć została
Po tej katyńskiej nocy…
Pamięć nie dała się zgładzić,
Nie chciała ulec przemocy.

Dlaczego dziś o Katyniu? Ponieważ warto wspomnieć Feliksa Konarskiego, autora tych słów, przypisywanych często Marianowi Hemarowi. Autorytatywnym rozstrzygnięciem jest solidnie opracowana przez Jerzego R. Krzyżanowskiego antologia wierszy o Katyniu z roku 1995.

O Feliksie Konarskim należy pamiętać (dziś rocznica jego śmierci) nie tylko więc z tego powodu, że jest autorem słów nieśmiertelnej piosenki Czerwone maki na Monte Cassino.  Można podumać nad jego emigranckim losem. Także dlatego, że poetyckim słowem utrwalał pamięć o Katyniu.

Trzeba jeszcze zadbać o poprawność tekstu. Po internecie krążą różne wersje. W krajowym wyborze wierszy Konarskiego Katynia nie ma. Trzeba więc się oprzeć na wyżej zaprezentowanej antologii. Tam zaś występuje różnica w stosunku do tekstu umieszczonego na tablicy u wejścia do szkoły przy ulicy Bernardyńskiej w Krakowie.

Jak widzimy, na tablicy napisano „I woła sprawiedliwość”, a w tekście drukowanym to pamięć woła „o sprawiedliwość”.

A jak jest z pamięcią o Katyniu?

Nam się w Polsce zdaje, że wszyscy wszystko wiedzą od 1943 roku, że w okresie PRL inaczej mówili tylko kłamcy i oportuniści, a w sowieckie tłumaczenia nikt nie wierzył. Nie jest tak. Dla przypomnienia i poznania mniej znanych okoliczności oraz dokumentów źródłowych warto zajrzeć do dodatku „Do Rzeczy” o Katyniu (można pobrać PDF).

Świetna robota popularyzująca to, czego dzisiejsze średnie pokolenie nie uczyło się w szkole ani czego nie miało czasu doczytać, gdy w latach 90. walczyło o byt lub dobrobyt, jak tam się komu wiodło.

Napisałem, że w Polsce to jest oczywiste, ale w Rosji, jak wyczytałem, niekoniecznie. Działa tam inżynier Jurij Muchin (ur. 1949), płodny publicysta, który „dowodzi”, że przypisywanie Sowietom zbrodni katyńskiej to spisek. Dane bibliograficzne przytaczam na dowód, że to nie jest jakaś antyrosyjska blaga, ale realnie istniejące publikacje.

  • Ю. И. Мухин. Катынский детектив. — М.: «Светотон», 1995. — 176 с., 10 000 экз. ISBN 5-7419-001-9 (ошибоч.) [= błędny — AC]
  • Ю. И. Мухин. Антироссийская подлость. Расследование фальсификации катынского дела Польшей и Генеральной прокуратурой России с целью разжечь ненависть поляков к русским. — М.: «Крымский мост-9Д», «Форум», 2003. — 762 с.

Nie kończmy pesymistycznie. Wspomnijmy w dniu wiedeńskiej wiktorii Feliksa Konarskiego, poetę, który pamiętał, poetę godnego najlepszej naszej pamięci.

Dzisiaj nauka o tym, żeby nie ciągnąć ciemnej metafory, gdy nie wiadomo, w jakim znaczeniu się czego używa i dokąd to może zaprowadzić.

W blogu o językach in statu nascendi sprostowałem opinię Jana Dziadula o tym, że Praszka, to część „śląskiej Opolszczyzny”. Nie, nie, nie, chociaż od ostatniej reformy administracyjnej należy do województwa opolskiego, a nie do śląskiego, gdy rozparcelowano województwo częstochowskie. Historycznie słuszniejsze mogłoby być bowiem łączenie Praszki z ziemią wieluńską, a Wieluń trafił teraz do województwa łódzkiego.

Czarna polewka, ciąży, poroni?

Jan Dziadul pisze o meandrach polityki Ślązaków z partii Ślonzoki Razem, m.in. o tym, że optują oni za tym, by historycznie nieśląskie, czyli małopolskie, terytoria obecnego województwa śląskiego nie wchodziły w skład województwa ze Śląskiem w nazwie. Zastanawia się, jak mogliby na to zareagować mieszkańcy województwa częstochowskiego w granicach sprzed roku 1999. Oto ten fragment:

Koniecpol i Szczekociny ciążą ku Katowicom – nawet czarna polewka podawana przez Ślonzoków nie jest w stanie poronić tego stanu. [podkreślenia: AC]

Cóż to znaczy? Zapewne: ciążą ku Katowicom – nawet sygnały niechęci ze strony partii Ślonzoki Razem nie są w stanie zmienić tego stanu.

Czasownik ciążyć tutaj bardziej odnosi się do grawitacji, ciążenia, a nie do ciąży kobiecej, toteż nieszczęśliwe przedwczesne zakończenie ciąży, poronienie, wydaje się najmniej odpowiednim antonimem. Ponieważ zaś camera obscura służy jednak czepianiu się i piętnowaniu, a nie cierpliwym objaśnieniom, dajmy temu spokój i powiedzmy, że to przykład jakiegoś dziennikarskiego zawirowania myślowego, które nie powinno było przejść przez procedurę zapisywania pliku. Niestosowne i bez sensu.

Czarna polewka zaś to utrwalony w polskiej kulturze, choćby, jeśli nie zwłaszcza przez Adama Mickiewicza, choć to zwyczaj wcześniej utrwalony:

Do zamku nieproszony coraz częściej jeździł,
W końcu u nas jak w swoim domu się zagnieździł.
I już miał się oświadczać: lecz pomiarkowano,
I czarną mu polewkę do stołu podano.

Sam Mickiewicz objaśnił to tak:

Mickiewicz o czarnej polewce

Ale właśnie — gdzie Nowogródek, a gdzie Katowice, Opole i Olesno. Na pewno czarninę (a może czerninę) lubią mieszkańcy ziemi wieluńskiej. Co do Ślązaków pewności nie mam, a serwis ze śląskimi smakami w nazwie bez mrugnięcia okiem opisujący wśród tychże smaków dziedzictwo kulinarne regionu częstochowskiego nie budzi zaufania:

Na terenie Górnego Śląska zupa ta nazywana jest szwarcem, w północnej części województwa – regionie częstochowskim czerniną lub czarniną, a na Śląsku Cieszyńskim czarniną.

Przytoczyć jednak zawsze można. Chodzi więc o to, że niby Szczekociny i Koniecpol się wdzięczą do Śląska, a politycy chcący jednoczyć tereny zamieszkane przez „rdzennie” śląską ludność dają im do zrozumienia, że ich nie chcą. Metafora matrymonialna w kontekście administracyjnym — ujdzie, ale to dziennikarska sztampa.

Zacznę od siebie. Pisałem kiedyś siedem lat artykuł. W zaleceniach redakcyjnych albo w redakcji pracy zbiorowej, do której wreszcie go wysłałem, zwijano i rozwijano imiona do inicjałów i odwrotnie. Nie wiem, czy ja to widziałem w korekcie autorskiej, czy nie. Uznajmy, że widziałem, ale autor najmniej widzi w swoim tekście. Finalnie okazało się, że w moim artykule jest MACIEJ Sęp Szarzyński. A powinien być przecie Mikołai.

Wydanie Rytmów MIKOŁAJA Sępa Szarzyńskiego

To był odcinek #00. A skoro się przyznałem do poważnego błędu we własnej publikacji, śmielej przystępuję do działania. Nie mam wiedzy ani wprawy w wytykaniu błędów, jaką miał profesor Henryk Markiewicz. Nie wiem, czy powinno się z imienia, nazwiska, czasopisma, rocznika, strony itd. pisać. Jeśli nie zaprzestanę, to może się wykrystalizuje jakaś forma.

#01 Będzin (Śląsk)

Będzin – Śląsk

To nie jest banalny synonim obecnego województwa śląskiego. Jest mianowicie Instytut Zachodni zajmujący się stosunkami polsko-niemieckimi. Ukazał się stosunkowo niedawno pierwszy tom czasopisma Rocznik Ziem Zachodnich. W tym tomie artykuł pt. Wokół zmian nazewnictwa ulic na Ziemiach Zachodnich i Północnych po 1945 r. – wybrane aspekty. Tu wtręt terminologiczny. Wydaje mi się, że Ziemie Zachodnie i Północne to mniej więcej to samo co Ziemie Odzyskane, pozytywnie brzmiąca nazwa dla tych terytoriów powojennej Polski, które przed rokiem 1939 nie należały do Rzeczypospolitej. W związku z tym kognitywiści by powiedzieli, że prototypowo należą do owych ziem np. Wrocław, Szczecin i Olsztyn. Teraz pytanie o drugi biegun. Kielce by się nie kwalifikowały, ale już o Gdynię i Pszczynę można by pytać, bo w czasie wojny zostały włączone bezpośrednio do państwa niemieckiego. I to jest jedyna linia obrony dla włączenia Będzina do opisu zmian nazewniczych na „Ziemiach Zachodnich i Północnych”. O ile bowiem nazwy ulic Wrocławia urzędowo od XVIII wieku przynajmniej były niemieckie, o tyle niemieckie nazwy ulic w Będzinie to tylko czas okupacji. Przypomnijmy. Będzin nie leży na Śląsku. Będzin jest królewskim polskim miastem, był w zaborze rosyjskim, a w II RP w województwie kieleckim. Sam artykuł oczywiście ciekawy, ale Będzin to Małopolska.

Na mapie nazwa Będzina nie tylko przez eń, ale jeszcze z przestawieniem liter, więc dla tropiciela błędów gratka. Jak widzimy, miasto leżało niedaleko od tzw. trójkąta trzech cesarstw, którego nie wypada nazywać zbiegiem trzech zaborczych granic, jako że Śląsk Górny nie należał bynajmniej do zaboru pruskiego.