Już za dwa tygodnie porozmawiamy o szkole, ale bardziej po krakowsku, po małopolsku, regionalnie.

Najwięcej o szkole, szkołach i ocenach wie pani kurator Gabriela Olszowska, nauczycielka z powołania. Zapraszam 17 września na godzinę 18 do Filii nr 21 Biblioteki Kraków (ul. Królewska 59).

Koniecznie trzeba będzie ustalić, jak się nazywa przyrząd do czynienia ołówków sprawnymi. Kto i do jakiego zeszytu używał takiego czegoś, z wyraźnie narysowanymi liniami, żeby dało się pisać prosto, choć zeszyt w tym nie pomagał, bo był JAKI? — czysty albo gładki.

Sto lat temu w Krakowie… O czym szeptano, o czym ze wzburzeniem, lecz jednak w zawoalowany sposób pisał krakowski „Ilustrowany Kurier Codzienny” 8 lutego 1923 roku? Chciało się być wielkim miastem, więc i jego mroczne obsesje, odwieczne i młodopolskie chucie skojarzone z nowszymi trendami i nałogami, a nawet fascynacją nowoczesną techniką. Chciało się być jeśli nie jak Paryż i Berlin, to choćby jak Wrocław, który my współcześni znamy z powieści Marka Krajewskiego.

Sensacja!

Na tropie „Zielonego Słonia”
Krakowscy czciciele bogini Venus.
„Sabaty” wtajemniczonych. — „Czarna noce” erotyczne. — Wzruszenia nadzmysłowe. — Morfinizacya, kokainizacya, spirytyzm. – Degenerat-erotoman.

Kraków, 8 lutego.

Należy powtórzyć jeszcze stwierdzenie, że Kraków ma swoją prawdziwie wielkomiejską sensacyę. „Zielony Słoń” — to nazwa pełna fantazyi, pobudzająca wyobraźnię do widzeń egzotycznych i pikantnych.

Gdyby w Krakowie żył obecnie Sherlock Holmes i gdyby była na miejscu wytwórnia filmów kinematograficznych! I jeden i druga mieliby pole do popisu na szerokim grzbiecie „Zielonego Słonia”…

Zjawienie się tego dziwotworu pasuje nareszcie Kraków na prawdziwe „gniazdo-wielkomiejskiego zepsucia”. Brudna fantazya twórców „Zielonego Słonia” wyczuła i wybadała, gdzie znajduje się nerw naszych czasów. Podjęli się więc hurtownej dostawy wzruszeń nadzwyczajnych i „nadzmysłowych”.

W tym kierunku rozwinęli oni wielką pomysłowość i puścili w ruch wszystkie środki, jakich dostarczyć może współczesna cywilizacya. Morfinizacya, spirytyzm — unosiły uczestników „Zielonego Słonia” w krainę podświadomości, połączonej z przyjemnem podrażnieniem zmysłów.

A kto jeszcze nie „dojrzał” do tych podnioslych eksperymentów — ten mógł zaspokoić swoją ciekawość i żądzę na drodze wyszukanego erotyzmu. W piwnicy na ulicy Floryańskiej i w jakimś innym lokalu na placu Matejki elektryczność oddawała cuda swej techniki na usługi wyznawców „Zielonego Słonia”. Dyryguje temi cudami jakiś samorodny geniusz elektrotechniczny — zresztą pozatem wszechstronnie uzdolniony degenerat, erotoman, pijaczyna, morfinista — 27-letni osobnik, o wyglądzie 15-letniego chłopca — słowem typowy produkt wielkiego miasta…

Ten to degenerat i elektrotechnik (syn bardzo zamożnych rodziców z Warszawy) inaugurował i urządzał „czarodziejskie” przybytki „Zielonego Słonia”, pełne niespodzianek, makat, kotar, wiatraczków, gdzie przy świetle wielkich lamp łukowych (prąd „pożyczony”) silniejszem od słonecznego, odbywały się sabaty „wtajemniczonych” pod przewodnictwem „kardynała”.

A w sabatach tych podobno brały udział panie z najlepszego towarzystwa i uczeni panowie którzy mieli tu nadzieję znaleźć materyały do studyów psychicznych i nadzmysłowo-spirytualnych..

Kraków, ulica Floriańska 44 – miejsce domniemanych ekscesów opisanych w „IKC”. Widok obecny

Ale na tem nie koniec. Idąc po tropach „Zielonego Słonia”, natrafiono na ślady innych jeszcze tego rodzaju „okultystów”. W tym samym domu .przy ul. Floryańskiej 44, gdzie w piwnicy rezydował „Zielony Słoń”, na parterze był pokój kawalerski pewnego akademika, nazwiskiem R., który na swoją rękę urządzał „czarne msze” erotyczne. Ten sam akademik miał drugie mieszkanie na Czarnej Wsi, gdzie również odbywały się schadzki „pań” i „panów”, czcicieli bogini Venus. Słowem tropy „Zielonego Słonia” są głębokie i liczne. Prowadzą one we wszystkich kierunkach i doprowadzą niewątpliwie do wykrycia wielu jeszcze tajemnic „wielkomiejskiego” Krakowa, o których później.

Kaczka dziennikarska, kurierkowa fantazja, a może?

Nie znalazłem niczego o Zielonym Słoniu w bogatych faktograficznie i ciekawych książkach Krzysztofa Jakubowskiego Kraków pod ciemną gwiazdą ani Krzysztofa Kloca Wielkomiejska gangrena. Czy możliwe, by stugębna plotka umarła wraz z bohaterami wydarzeń? Krakauerzy i cracovianiści, czy wiecie i powiecie coś o Floriańskiej 44? A teraz bezczelne odniesienie literackie. Czy walc Zalany słoń mógł być jakimś oddźwiękiem Zielonego Słonia z roku 1923?

Ilustrowany Kurier Codzienny, 9 lutego 1923 r.

A dlaczego cztery zielone słonie z popularnej piosenki (muzyka: Lucjan Kaszycki), która się okazuje wierszem Anny Świrszczyńskiej, „kochają się jak wariaty”?

ODA DO ŚLEDZIA

O ty! nędzny biedaku, śledziu wymoczony,
Co dziś wszystkie ozdabiasz izby i salony:
Kiedy dziś w ogólności tak cię bardzo cenią,
Rozbitki karnawału z dziurawą kieszenią,
Wykąpawszy dwie doby, jedzą pany, panie,
Przyjmij hołd ci należny i uszanowanie.
Chcąc ci oddać szacunek, gdy nadszedł Popielec,
Z wielką cię afektacją biorę na widelec,
A chociaż, dobrodzieju, dobrze to pojmujesz,
Że mi po salcesonie nie bardzo smakujesz,
Bo nie można po tobie pić lepszego łyku,
Jednak cię konsumuję — bo to mus jak w ćwiku.
Czterdzieści dni jak obszył, będziesz z nami pościł,
Niejeden się na ciebie będzie strasznie złościł,
Ale ty nic nie pytaj, i pal wciąż kazanie,
Niechaj mniejsze święcone przygotują panie,
Niech będzie mniej jaj, kiełbas, placków i ozorów,
A więcej na Wielkanoc prenumeratorów —
Zaręczyć za to mogę — że wszystkie redakcje
W nagrodę swoich zasług na twoje wakacje,
Bez dziękczynnej wdzięczności ciebie nie zostawią,
Z baryłek, coś w nich siedział, pomnik ci wystawią.

Ex-Bocian (= Faustyn Świderski).


Z okazji rocznicy rozpoczęcia insurekcji: obrazek z muru przy ulicy Loretańskiej w Krakowie. Pałasz został poświęcony.

W optyce patriotycznej z pewnością się to mieści, a teologowie nie są pytani w takich momentach o zdanie.
Pałasz to broń sieczna, nie palna, choć mnie się nieodmiennie z pałaniem, paleniem, więc ogniem kojarzy.

Malował Michał Stachowicz, 1804. Źródło: Muzeum Wojska Polskiego

Ten wielki budynek w centrum to krakowski ratusz, z którego ostała się tylko wieża. A gdyby tak rekonstrukcję zarządzić?
Pytanie do specjalistów: którędy Kościuszko udał się pod Racławice?

Co roku 6 listopada jest dla społeczności akademickiej (także absolwentów) Uniwersytetu Jagiellońskiego okazją do przypomnienia dnia, kiedy z rzecząpospolitą uczonych skonfrontowała się brutalna siła.

Jak bardzo gorzko dziś brzmią słowa wzruszonego Kazimierza Twardowskiego, jak słaba okazała się jego wiara w siłę logiki i niezależność nauki. A może mimo wszystko academia ne cedat?

Mając pełne prawo domagania się, aby jego niezawisłość duchowa nie była przez nikogo naruszana, mając więc także pełne prawo bronienia się przeciw wszelkim jawnym lub podstępnym zakusom poddawania jego pracy naukowej czyjejkolwiek kontroli lub komendzie, Uniwersytet ma zarazem obowiązek unikania także ze swojej strony wszystkiego, coby mogło tę niezawisłość nadwyrężać lub stwarzać chociażby pozory ulegania jakimkolwiek wpływom lub dążnościom, nie mającym nic wspólnego z badaniem naukowem i jego celem. Musi odgradzać się od wszystkiego, co nie służy zdobywaniu prawdy naukowej, musi przestrzegać należytego dystansu między sobą a nurtem, którym mknie około jego murów życie dnia potocznego, zgiełk ścierających się prądów społecznych, ekonomicznych, politycznych i wszelakich innych; wśród walk i zmagań się tych najrozmaitszych prądów Uniwersytet winien trwać niewzruszenie jak latarnia morska, która wskazuje swem światłem okrętom drogę przez wzburzone fale, lecz nigdy światła swego nie nurza w samych falach. Gdyby to uczyniła, światłoby zgasło, a okręty pozostałyby bez gwiazdy przewodniej.

(O dostojeństwie Uniwersytetu, Poznań, 1933)

Republika uczonych upadła. Reszta tekstu (OCR) jest tutaj.

(zdjęcie z roku 2017)

Od 200 co najmniej lat w Krakowie, a ściślej — ze Zwierzyńca ku Krakowu idzie, harcując, konik zwierzyniecki. 200 lat temu to opisano w „Pszczółce”, ale rzadszym znaleziskiem jest poetycka impresja sprzed lat stu.

Wiersz o Koniku Zwierzynieckim z Ilustrowanego Kuryera Codziennego, 11.06.1920

Zazwyczaj towarzyszą tatarskiemu jeźdźcowi jacyś arabscy Mongołowie

2011

Zwierzynieccy muzykanci, zwani ponoć mlaskotami

Ale z nutami?!

Harce pod Domem Katolickim zwanym Filharmonią

I na Kraków!

Lecz w 2020 roku pandemia

Nie konik, nie lajkonik, tylko lajk-konik, lajk dla Lajkonika. Muzeum Krakowa ładnie to urządziło.

Pamiętamy frazę „zapłacił górala” z piosenki Andrzeja Rosiewicza? Pisaliśmy o tych pieniądzach w blogu Dobrego słownika.

Dziś (20 maja) mija 80. rocznica wprowadzenia na terenie Generalnego Gubernatorstwa nowej waluty, wydawanej przez Bank Emisyjny w Polsce (chociaż Polski oficjalnie nie było).

Nazywano te pieniądze młynarkami, ale nie dlatego, że na którymś z banknotów była hoża polska („generalnogubernialna”) młynarka, ale dlatego, że

W listopadzie t. r. [1939 — A.C.] doszło do pierwszych rozmów z władzami okupacyjnymi na temat powołania banku emisyjnego w Guberni. Brał w nich m. in. udział M[łynarski]. W grudniu t. r. Niemcy zaproponowali mu objęcie prezydentury Banku Emisyjnego w Polsce. M. wyraził zgodę dopiero po licznych konsultacjach z polskimi sferami gospodarczymi i społecznymi. W połowie stycznia 1940 nastąpiła formalna nominacja M-ego na prezydenta Banku, którego siedziba mieściła się w Krakowie. Praca na tym stanowisku była niezwykle trudna, gdyż M. musiał stale lawirować między naciskami niemieckimi a interesem polskim. Jego działalność w Banku pozytywnie ocenił delegat rządu londyńskiego na kraj, Cyryl Ratajski. Pieniądze emitowane przez Bank były popularnie nazywane «młynarkami». (Zbigniew Landau w Polskim słowniku biograficznym)

To ciekawy eponim, ale nie zawsze pamiętano, że nazwa pochodziła od nazwiska, skoro pisano o młynarkach i góralach. W książce wydanej na początku lat 70. czytamy:

W czasie okupacji znaczki drukowano w Wiedniu, a w warszawskiej Staatsdruckerei — banknoty Banku Emisyjnego, popularne „młynarki” i „górale”. (S. Ozimek, Stare Miasto 1944, 1971, s. 40)

Każdy taki wpis otwiera nowe pola dla ciekawości Np. dlaczego złote ruble nazywano świnkami? Na szczęście jest internet i czasopismo „Mówią Wieki”, a tam NBP tłumaczy:

 

Słownik Doroszewskiego kwalifikuje świnkę jako wyraz potoczny i środowiskowy. Czy to nie zbyt proste wytłumaczenie?

 

Jednak coś nam się udało zorganizować. Żeromski nie dożył realizacji swego pomysłu, ale Polska Akademia Literatury przez parę lat działała (nie bez krytyki z różnych stron). Pisownię też już po kilkunastu latach udało się ujednostajnić — m.in. zmieniono tłómaczyć na tłumaczyć. Czy Słownik języka polskiego (1958–1969) pod redakcją Witolda Doroszewskiego można uznać za realizację marzeń autora Syzyfowych prac? Raczej nie.

O akademię literacką

O akademię literacką. IKC, 1920-05-17

Profesorów Zollów w Krakowie nie brakuje, więc gdyby trzeba było sprawę wznowić, to wiadomo, kogo można zaproponować do specjalnej komisji.
Sprawami przekładów zajmują się różne instytucje, nie zaprzeczymy, ale z ciekawej rozmowy dwojga tłumaczy odbytej pod auspicjami Biblioteki Kraków wynika, że bardzo dobrze nigdy nie było, a jest tak sobie.

Warto posłuchać, jak o swej pracy mówią tłumacze literatury, jak wysokie wymagania sobie stawiają.

Dzisiaj rocznica nagłej śmierci Adama Mickiewicza w Stambule, gdzie tworzyć chciał znów legiony — polski i żydowski — do walki z Rosją, ówczesnym „imperium zła”. Jeśli trochę geopolitykę pokropić mistycyzmem i mętną historiozofią, natychmiast odnajdziemy rocznicową wagę w tym, że teraz Turcja z Rosją ściśle sprzymierzona mniej jest przychylna sprawie polskiej. Ale też i Lechistan się zmienił w ciągu ponad półtora stulecia, trony popadały, republiki się poprzekształcały…

Mickiewicz zmarł (zabity? otruty?) 164 lata temu. Jest poetą, który może inspirować, zachwycać, drażnić, więc żyje. A nawet udziela siły witalnej innym. Zwykle o językach „nieoczywistych”, odradzających się i odradzanych (żeby żyły, budziły się z martwoty, ale i w tym znaczeniu, że ktoś komuś odradza „po co ci to?”) piszę na blogu Linguae in statu nascendi. Dziś, przy tej Mickiewiczowskiej rocznicy, warto pokazać, że język mazurski, literacki, pisany, rewitalizowany oczywiście może być językiem literatury. Mickiewiczolodzy całego świata, badacze z IBL PAN, sporządzający arcyprzydatne bibliografie, wiedzcie, że Jakub Kowalski „zmazurzył” fragment poezji Mickiewicza, a takoż i miano wieszcza:
Jedam ôt Nickeziców.

Objaśnienia fonetyczne z fanpejdża na Facebooku „Mazurskie słówko na dziś” : ô i û mozna czytac jak ło i łu, é to gloska pomiędzy e oraz y/i, á to gloska między a oraz o, ó to gloska między o oraz u. Ÿ to gloska miedzy i oraz y

Krytycy przekładu, jak ja (co się nie kłóci z zachwytem, że powstał), będą kwękać, że bziałski chyba jednak odnosi się do kobiet zamężnych, co zmienia obraz panieńskiego rumieńca z oryginału. Także bach(a) może mieć nieco pejoratywne nacechowanie, ale takie są zawsze początki odradzania języka. Towarzyszy mu pewna nadreprezentatywność jednostek leksykalnych różniących go od dominującego systemu, w którym się roztapiał, który go wypierał i pochłaniał.

Emigrant z Polski, półsierota, napisał w swoim zeszyciku w Kanadzie:

ja muszę stać się bratem mniejszym, przysięgam Ci to, Panie Jezu.

I tak się toczy życie franciszkanina, uczonego, badacza źródeł i pism franciszkańskich, urodzonego w roku 1922 w Zalesiu Wielkim w Wielkopolsce, niedaleko słynnego z uczonych mężów miasteczka Kobylina. Religijnie kształtowała go m.in. ciotka mieszkająca w Łoniowej. Do kościoła, cztery kilometry, bez względu na pogodę, chodzili do Porąbki Uszewskiej.
Encyklopedyczny, więc suchy biogram polski można znaleźć w Wikipedii.

Zauważmy jednak, przekopując się przez wyniki wyszukiwań, że to uczony badacz (biblista po szkole jerozolimskiej, historyk, teolog duchowości) i zarazem poeta, który przechował w sobie prostotę kolegium w Kobylinie, szczerość młodzieńczego porywu ducha, by iść po śladach Franciszka z Asyżu drogą czystej Ewangelii. Z Kanady przeniósł się do Francji, mieszkał w Taizé, jest autorem mnóstwa książek (proszę spojrzeć choćby do katalogu Amazon). Znany jest jako Thaddée Matura.

Jak wieść życie życie bogate i skromne? Pomyślę o tym, gdy wybiorę się do Porąbki Uszewskiej.