O hunwejbinach i janczarach

Fragment tekstu Mirosława Karwata Hunwejbini bibliometrycznej rewolucji:

  1. Wzór osobowy hunwejbina

Od stuleci powtarza się schemat zastosowania w polityce siły uderzeniowej rekrutowanej z atakowanego środowiska. To najlepszy sposób kolonizacji lub pacyfikacji. Najbardziej znany, klasyczny: janczarzy, czyli tzw. poturczeńcy. Dzieciaki (serbskie, bułgarskie, greckie, rumuńskie) wyrwane z własnej rodziny i ojczyzny, wynarodowione, okradzione ze swojej tożsamości, a za to nauczone w praniu mózgu pogardy dla swoich współplemieńców, przez to wyobcowane i więź odczuwające wyłącznie z władcą, jako niezawodna formacja do zadań bardzo specjalnych. Wiadomo, jakich. Późniejszy – z epoki maoistowskiej: hunwejbini, czyli „czerwonogwardziści” za całą mądrość i wiarę wyposażeni w czerwoną książeczkę Mao, w fanatyzm i poczucie dziejowej misji, w wyobrażenie o swojej roli jako tych, od których rozpoczyna się Historia, Nowa Epoka – na zgliszczach lub pozostałościach tego śmietnika, który mają uprzątnąć. Za nic mają osiągnięcia i poglądy rodziców, kompetencje nauczycieli. Zaszczytem i tytułem do chwały jest dla nich demaskowanie krewnych, sąsiadów, nauczycieli – jako wrogów ludu, rewizjonistów, reakcjonistów, agentów imperializmu (Paszka Morozow rozmnożony w hurtowni). Z rewolucyjną rozkoszą odwracają role: teraz to oni przepytają nauczycieli, uczonych, artystów, czy nadążają za Zmianą, rozliczą z ich grzechów. Zanim zdążą się czegoś nauczyć lub oblać egzamin, już egzaminują starszych. Starsi są przeżytkiem, My jesteśmy przyszłością. My – czyści, nieskażeni, od początku tacy jak trzeba – jesteśmy solą ziemi i sędziami.

Hunwejbin jest bardzo użyteczny dla rządzących, zarządzających w roli psa myśliwskiego. Jego zadanie: wyniuchać, wytropić, dopaść, wskazać. Albo i zagryźć. Podczas tropienia lub pościgu ujada. A kiedy zamelduje wykonanie zadania, jest dumny i merda ogonkiem.

Ten mechanizm występuje nie tylko w despocjach i dyktaturach. Nie pogardzi nim też technokratyczna lub neoliberalna inżynieria społeczna.

Hunwejbin Rewolucji Bibliometrycznej to – na pierwszy rzut oka – ktoś inny. Nie jest naiwnym, zaczadzonym fanatykiem jakiejkolwiek idei i nie działa na rozkaz, na skinienie Wodza czy formalnego patrona. Jest raczej ochotnikiem, kandydatem na najemnika (sprzątnę dla Was ten śmietnik – w zamian za mój awans, karierę, uprzywilejowany status). Oferuje – na rynku politycznym – usługi zastraszacza, wykrywacza, donosiciela i usługę szczucia. Jego zawziętość (nie ma nic bardziej namiętnego niż wściekły, zniecierpliwiony karierowicz) można pomylić z ideowością, żarliwością, ale to tylko temperatura zawiści i zachłanności zmieszanej z cwaną kalkulacją, komu opłaca się przyłożyć, by zostać nagrodzonym, protegowanym. Tak czy inaczej to także wygodne narzędzie czystek, obezwładniania takiego czy innego środowiska przez wykorzystanie jego wewnętrznych konfliktów i posłużenie się frustratami-rozrabiakami.

Powiadają pedagodzy: nie daje się dziecku zapałek, a małpie brzytwy. Ale to zalecenie ignorowane w praktyce polityków lub krótkowzrocznych zarządców takiej czy innej instytucji.

Żródło: https://www.teoriapolityki.com/post/miros%C5%82aw-karwat-hunwejbini-bibliometrycznej-rewolucji