Czytamy poezję. A tam duchowieństwo i hazard, hazard to pieniądze (po staropolsku i po góralsku dudki), przy hazardzie mordobicie, to wszystko oczywiście połączone (jakoś) z językową analizą tekstu brzmiącego i drukowanego.

Inne słowa kluczowe to mazurzenie, hiperpoprawność, korekta tekstu.

W „Dzienniku Górno-Ślązkim” z 18 października 1848 r., na pewno Państwo widzieli, znajduje się „Śpiew Krakusów”. Tekst ten posłuży nam przez chwilę do podjęcia refleksji nad tym, w jaki sposób z tekstu uznawanego za ludowy można wyciągać jakieś informacje o mowie ludu.
Najpierw trzeba by odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w istocie jest to tekst ludowy czy tylko na ludowość stylizowany, to jest napisany polszczyzną literacką, jedynie zawierającą pewne elementy kojarzone z mową ludu.
W tym tu śpiewie zwróćmy uwagę na pierwszą osobę liczby mnogiej. Występuje ona w trzech wariantach, z końcówkami –wa, –my i –m.

Najciekawsza jest –wa: bierzwa, krzyknijwa, albośwa. Badania terenowe Karola Dejny i jego współpracowników zaświadczyły istnienie końcówki –wa w znaczeniu albo archaicznym, dualnym (gdy mowa o dwóch ludziach, jeden z nich mówi np.: idziewa), albo już pluralnym. To punkt związany z tradycją kościuszkowską, bo do niej można było nawiązywać w połowie wieku XIX: 765 – Błogocice. Co ciekawe, w nieodległej Sułoszowej (764) jakoby można się spodziewać obok –my także –ma.

Karol Dejna, Atlas gwar polskich. Sektor VII (kielecki), Łódź 1994, mapa 151.

Obok niej wystąpiło w tekście –m. Na polskim obszarze dialektalnym raczej północne. Dzięki choćby Mazurkowi Dąbrowskiego, a w XX wieku Rocie stało się jednym z „sygnalizatorów” stylistycznej podniosłości: przejdziem, będziem Polakamy, nie rzucim. Czasem jednak z tekstach poetyckich może być wymiennie używane z najczęstszą końcówką –my, a decydują o ich użyciu niekiedy prozaiczne sprawy (to złe słowo, gdy mowa o poezji), jak rytm i liczba sylab w wersie. Stąd oczywiste mamy (ten czasownik chyba nie ma wersji krótkiej) i odniesiemy w sąsiedztwie jedziem. Czy dowiemy się z tego publikowanego w Bytomiu tekstu czegoś o mowie Krakusów? Na pewno tego, że mazurzą: zelazem, mamyz, ze, wsak, usyjcie, cyste. Sam tekst jest jednak zapewne pisany nie przez lud, ale dla ludu, stąd to pomieszanie.

W analizie zarówno gwary, jak i tekstów tradycyjnie uznawanych za ludowe konieczne jest pogłębienie spojrzenia, a także ostrożność w wyciąganiu wniosków.

Nie wiem, czy te jabłka działają jak słynne magdalenki Prousta. W każdym razie jest to książka o tożsamości. O jej poszukiwaniu, choć lata minione nie sprzyjały ani poszukiwaniu, ani jej pełnemu wyrażaniu, gdy ktoś nie miał co do niej wahań.
To nie jest pierwsza książka Heleny Piotrowskiej (biogram).

23 czerwca 2018 r. Mazurski Cajtung na Facebooku opublikował fragment, mieniący się słowami, dźwiękami, formami fleksyjnymi, jakże różnymi od małopolskich, do których nawykło moje oko językoznawcze i dialektologiczne ucho: kurpiowskimi, warmińskimi, mazurskimi:

Mowa całej naszej rodziny też jest trochę stąd, i trochę stąd – stwierdziła pół Kurpianka, pół Mazurka z urodzenia, a Warmianka z zasiedzenia. – Muszę wam powiedzieć, że weszło nam w nawyk, że jak się spotykamy, przyjeżdżając niejednokrotnie z różnych części Polski, z miejsca zmieniamy język codzienny na rodzimy. Robimy to z przyzwyczajenia, z potrzeby serca; nawet naukowcy biorą pod lupę sens używania własnego języka. Według profesora Witolda Doroszewskiego, językoznawcy, Przywiązanie do mowy rodzinnej tkwi w każdym z nas i powinno stawać się inspiracją do troski o nią, jako o bardzo ważną część kultury narodowej.
– No widzicie, jakie to ważne? – ucieszył się Piotr, który sypał mową ze szczenięcych lat w wyjątkowo nienaruszonej i ciekawej merytorycznie formie;
„Czym skorupka za młodu…”. – Powiedz coś po swojemu – poprosił. Jego prośbę poparli pozostali.
– Dajta spokój, no wrescie, takie cóś. Ta naso mowa kurpsiowsko duzo sie nie rózni łod mazurskiej. – Kobieta przestawiła się z łatwością. Słyszalne mazurzenie zarówno w jej mowie, jak i wypowiedziach poprzednika, potwierdzało łączność obu kultur.
– Nieważne, kim się jest. Dla mnie najważniejsze jest, by nie być świnią i by się nie poddać. Mam tę moc. Całe życie widziałem obok siebie ludzi walczących ze światem, który ich atakuje. Z czasem przeżycia uczyniły mnie, podobnie jak moich przodków, miększym w środku, a na zewnątrz silniejszym. Co nie oznacza, że nie czuję braku sił. Ale zginam się, nie łamię.
W oczach Hanny zaiskrzyły łzy. Ogarnęła ramionami rówieśnika swojej córki jak brata i rzekła:
– Piotr, nawet nie wiesz, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni. Spotkajmy się kiedyś jeszcze przy jakimś stole, może na wsi, to przyjdę z zionuszkam na głozie – zaczęła z lekkością, by puścić wodze fantazji: – I może razem jakigo gulona tam w ty stodole albo na łoborze łobacymy.
– Estem redy, co pogadalim jek swój ze swojim – odetchnął z ulgą Piotr. – To jo fejn buło opoziedzieć wam. Eszcze myszwa ni pomarli, eszcze żyjama, to szia eszcze obaczym – wyrzucił z siebie, odwzajemniając serdeczny uścisk bratniej duszy.

Żyj i daj żyć innym. Mówić i pisać po swojemu.