Takiego to przedmiotu zdarzało mi się nauczać w Krakowie w przesławnym Uniwersytecie tamecznym. Stąd ból, gdy w językoznawczej publikacji, która winna być staranna, zwłaszcza gdy się tyczy słowników, spotykam niedokładności.

Autorzy wymienieni byli w tekście głównym, więc nie było konieczności podawania ich danych w przypisach.

Za znalezienie czterech błędów nagroda. Znalezienie większej ich liczby będzie dla mnie pouczające.

Proszę nie sądzić, że wchodzę w buty profesora Henryka Markiewicza, który w swoich zapiskach, dopowiedzeniach czy w dziale camera obscura publikowanym, jeśli dobrze pamiętam, w „Dekadzie Literackiej” (a wcześniej w „Przekroju”?) wytykał rozmaite błędy, uchybienia, pomyłki, zazwyczaj niebanalne pojawiające się w publikacjach literackich i naukowych. Sam zresztą też nie był nieomylny: proszę zajrzeć do znakomitego jak zwykle wpisu w blogu Kompromitacje. Nie sam sprawę odkryłem, ale chcę ją opisać jako przypadek dydaktyczny, ważny ze względu na sprawę ogólniejszą, na proces, za przeproszeniem, produkcji książki.

Czasopismo „Oberschlesien in Bild” odnotowało przyłączenie Richtersdorf / Wójtowej Wsi do miasta Gleiwitz / Gliwic

Odkrycie Zbigniewa Rokity

Jeden z ciekawszych dających nam wgląd w sposób powstawania książki w wieku XXI przykładów znajdujemy w niedawno wydanej osobistej, a zarazem śląskoznawczej publikacji Zbigniewa Rokity Kajś. Autor opisuje, jak miejscowość Richtersdorf zmieniała swoje nazwy, jak stała się Wójtową Wsią i jak nagle zaskoczył go fragment Dracha, powieści tak znakomicie przecież udokumentowanej i dbającej o prawdę regionalną, materialną, o detale opisywanych przedmiotów czy procesów.

Wójt Richter został ocenzurowany natychmiast po II wojnie. Powojenna nazwa nawiązuje do niego, ale dyskretnie, jest ukryty, ale tuż pod powierzchnią, wspomniany, jednak niezupełnie. Ulice poniemieckiego Śląska roją się od zakonspirowanych wójtów, wójtów wyklętych, trucheł, które ledwo przysypano. Gdy w Drachu Szczepana Twardocha Josef Magnor, idąc z gliwickiego dworca, zbliżał się do mojego rodzinnego domu, coraz bardziej wstrzymywałem dech: Wilhelmstrasse, Ring, Teuchertstrasse, Ostropka i nagle… Gillnersdorf. A powinno być Richtersdorf. Piszę do autora. Odpowiada: „To głupi błąd — jeden z bohaterów pierwotnie nazywał się Richter, potem, o ile pamiętam, zmieniłem mu nazwisko na Gillner i zrobiłem to automatem w moim programie — i jak widać program zmienił również niemiecką nazwę Wójtowej Wsi”. (Z. Rokita, Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2020, s. 70–71)

A jednak chochlik drukarski z kaszt zecerskich przeniósł się do programów pisarskich koordynujących wątki fabularne, losy bohaterów, do kombajnów zarządzających treścią.
Błąd ten przeszedł również w edycji śląskiej Dracha, bo tłumacz jest tylko tłumaczem (i że akurat jest z Bytomia, redaktor z Rybnika, korektor z Siemianowic), topografii wędrówki bohatera nie miał tak dobrze utrwalonej jak czytelnik Z. Rokita.

Josef dopijŏ, płaci i idzie dalij. Rynek. Uliczkami Starego Miasta doszoł na Teuchertstraße. Wszyjsko znōme. Idzie pōmału, mijŏ piykne panie i kobiyty ôblyczōne po chopsku, piykne panie ôsprawiajom po niymiecku, a chopiōnki niy. (…) Mijŏ małõ kasarniã ôd ułanōw, urzōnd ôd landrata, kasarniã ôd regimyntu infanteryje, przi kerym sużōł, mijŏ Proviantamt, przekrŏczŏ most nad Ostropkōm i wychodzi w Gillnersdorf, ôstawiŏ za sobōm wynośny kōmin ôd cegelnie i idzie dalij. (Szczepōn Twardoch, Drach, edycyjŏ ślōnskŏ, przekłŏd Grzegorz Kulik, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2018, s. 25)

Umarł sympatyczny człowiek, Antoni Huczyński. Tempo publikacji wyprzedziło refleksję.

A może to ja coś mylę? Powiedział przecież pewien polityk, że powstanie warszawskie było w 1988.
Każdy czegoś nie wie, ale czasem robi się z tego powodu nieswojo i przykro.

Mało mamy opisów tego, jak żyje się w mieście, np. Krakowie, w czasie zarazy. W XVI wieku dwór królewski się ewakuował, wraz z nim sekretarze, kronikarze, kanceliści, skrybowie i reszta piśmiennych, więc cennych dla państwa ludzi. A zaraz było niemało. Czytamy w Encyklopedii Krakowa:

Od ok. poł. XIV w. do 1 poł. XVIII w. cyklicznie nawiedzała kontynent eur. dżuma, zw. także czarną śmiercią; pierwsza e. dżumy 1346–51 (w Polsce 1348–50) pochłonęła 25 mln ofiar, tj. ok. połowy ludności Europy; w Kr. umierało dziennie 40–50 osób, gł. ubogich mieszkańców przedmieść; nawrót zarazy 1359–60 spowodował śmierć kilku tysięcy osób (wg J. Długosza 20 tys.); następne e. nawiedzały Kr. m.in. 1363 lub 1364–65, 1370–72, 1383–85, 1425, 1430, 1451–52, 8-krotnie w latach 1454–82, 13-krotnie 1496–1526. Duża częstotliwość zaraz (e. o mniejszym nasileniu występowały co kilka lat) powodowała ogromne straty demograficzne, np. w czasie zarazy morowej 1543–44 (jednej z najgroźniejszych) zmarło wg dokumentów miejskich 12–14 tys. osób, tj. ok. połowy mieszkańców Kr. wraz z przedmieściami; kolejne e. wystąpiły m.in. 1547, 1555–56 (najpierw w Mieście Żydowskim, potem wśród ubogiej ludności chrześc. Kazimierza i przedmieścia Garbary, nast. w Kr. właściwym), 1571–72, 1588 (zaraza pochłonęła 6,3 tys. ofiar), 1591–92, 1599–1601, 1622–23; w czasie e. „czarnej śmierci” (zapewne dżumy lub czarnej ospy) 1651–52 w Kr. zmarło łącznie ponad 30 tys. osób, trwająca z przerwami 1676–81 zaraza pochłonęła 22 tys. ofiar; spustoszone wojną północną i obcą okupacją miasto 1707–10 nawiedziła prawdopodobnie pierwsza e. tyfusu, która zabrała w samym Kr. 7,2 tys., w okolicy — 12 tys. ofiar. Podczas e. część mieszkańców (zwł. bogaci mieszczanie, duchowni i szlachta, także rodzina król.) opuszczała miasto, w którym pozostawała gł. biedota, a także niezbędni dla utrzymania porządku funkcjonariusze, w tym przedstawiciele władz miejskich, z wyposażonym w nadzwyczajne uprawnienia burmistrzem powietrznym na czele (wyróżnili się m.in. 1676–78 J.G. Zacherla, 1707–10 M. Behm); obowiązywał zakaz zgromadzeń, zamykano karczmy, szkoły i łaźnie (niekiedy zabraniano nawet wygłaszania kazań), ograniczano handel na Rynku Gł. i ulicach, dbano o wywożenie śmieci i oczyszczanie ulic z odpadków, usuwano z miasta żebraków i włóczęgów; niektóre bramy miejskie zamykano, w innych ruch był kontrolowany; domy, w których stwierdzono chorobę, zamykano od zewnątrz; izolowanych w lazaretach chorych utrzymywano ze środków miejskich i dotacji prywatnych, pomocy udzielali także dostojnicy Kościoła (m.in. działalność biskupów A. Trzebickiego i K. Łubieńskiego); zatrudniano grabarzy, którzy grzebali zmarłych poza obrębem murów miejskich, m.in. przy kościołach Św. Gertrudy, Św. Sebastiana, Św. Piotra na Garbarach (w okolicy ob. ul. Łobzowskiej) oraz Św. Małgorzaty na Salwatorze. W XVIII w. nawiedziły Kr. kolejne e., m.in. 1783 febry, 1784 ospy, 1789 zimnicy i ospy. W 1795, ze względu na poważne zagrożenie epidemiczne, zabroniono pochówków na cmentarzach w obrębie murów miejskich; do czasu powstania ogólnego cmentarza poza miastem (…) zmarłych grzebano przy kościołach Św. Filipa i Jakuba na Kleparzu i Św. Piotra na Garbarach. Mimo postępów wiedzy med. i zaostrzenia przepisów sanitarnych w XIX w. pojawiały się w Kr. groźne e.; 1801 w Szpitalu Św. Łazarza po raz pierwszy zastosowano szczepienia przeciw ospie, jednak jeszcze w czasie e. 1818 śmiertelność wśród dzieci dochodziła do 80%; 1806 wystąpiła w Kr. nieznana e. przywleczona przez rannych żołnierzy (umierało dziennie ok. 100 osób); kilkakrotnie nawiedzała Kr. cholera, m.in. 1831 (zmarło 1,4 tys. osób), 1849, 1855 (1,2 tys. ofiar), 1866, 1873 (ostatnia większa e. w Kr. — ok. 1,6 tys. ofiar) oraz 1892–93, ok. 3,9 tys. osób zmarło w czasie e. duru brzusznego 1846, 1852 zanotowano wiele śmiertelnych zachorowań na odrę. Sytuacja poprawiła się po otwarciu 1901 wodociągów miejskich.

Nie było lekko. Ale ja tylko o rozprzężeniu dyscypliny ortograficznej w mediach.

Analitycy napisali komentarz

Na wszelki wypadek

Gdyby ktoś nie pamiętał, bo tyle się wokół dzieje, przypominam: teraz obowiązuje pisownia na razie. Ale w „młodzieżowej” formie pożegnania: nara. Dozo.

Dopisek

Jednak coś się dzieje. Polemiki są tak szybkie, że w tweetach osób publicznych to, co łączne, się rozdziela.

Mianować i powołać miewają wspólny kontekst, ale nie taką samą składnię. Wyraźnie to widać dziś w tweecie partii Porozumienie:

Tekst oczywiście jest zrozumiały, ale zadania korekty na tym polegają, by po jej działaniu było mniej błędów niż wcześniej.

O co chodzi?

Powołany sekretarzem — poprawnie: powołany na (stanowisko) sekretarza, mianowany sekretarzem.

Nowemu, oby kompetentnemu (życiorys niezły) urzędnikowi Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej gratuluję. Był Kamil Bortniczuk rzecznikiem partii, więc albo emocje sprawiły, że pojawił się tweet z gramatyczną usterką, albo przyszły nowe kadry, nie dość kompetentne, po awansie poprzednika.

Korekta zawsze ważna i potrzebna. Howgh.

Jest kompromitujące, ale też po prostu zdradzające pośpiech w pracy nad tekstami, gdy jakieś komentarze, dialogi redakcyjno-korektorskie itp. przedostaną się do wersji ostatecznej publikacji.

Dziś na Twitterze Filip Lachert opublikował rzecz następującą:

Gdy zdarza się to bardzo rzadko, śmieszy.
Źle jest, gdy korekt miało być dwie, ale zleceniodawca „zapomniał”, sam nie sprawdził wersji ostatecznej ani nie przekazał temu profesjonalistom. Bywa, znam z doświadczenia.

Budujący morał, czyli „obrok duchowny”: takie uchybienie świadczy, że ktoś nad tekstem przed jego opublikowaniem myślał i pracował, choć coś poszło nie tak i proces nie został dokończony. Znacznie gorsze są książki i artykuły wrzucone do publikacji zupełnie bez korekty, bo ktoś pomylił pliki (tak bywa), bo ktoś uznał, że to zbędne rzeczy (hańba).

To samo mniej więcej znajduje się tutaj.

Nie mam problemu z literówką w notatkach, w szybkim wpisie twitterowym, w napisie na straganie ze śliwkami, ale w książkach i filmach o sprawach ważnych błędy rażą bardziej.

Obejrzałem pierwszą część filmu Wojna totalna, która miała premierę w TVP Historia. Nie jest to film wybitny, ale losy Polski i jej obywateli w czasie drugiej wojny światowej są tematem ważnym bezwzględnie i zawsze, zwłaszcza gdy traktat pokojowy wciąż nie został zawarty. Atut: czytała Krystyna Czubówna. Teraz zaś dodatkowo temat wraca, nie tylko z okazji wrześniowej rocznicy, ale także dlatego, że poseł Arkadiusz Mularczyk zajmuje się kwestią reparacji wojennych.

Ale my tu nie polityce. Chodzi o tempo pracy. Musiało być w ostatnich chwilach zbyt duże. Na to zawsze mam jedną radę: dobrze jest zatrudnić korektora. Osobę, która zajmie się tylko tekstem. Bo potem wstyd.

Chyba że nie wstyd.

Ten obrazek raczej świadczy o pośpiechu i o brakach w organizacji pracy. Następny jednak, błąd banalny, gdyby popełnił go uczeń na klasówce, bardziej mi doskwiera. Ten zły człowiek nazywał się Reinhardt, przez samo „h”.
Należy sprawdzać, co się pisze i publikuje.

Wiem, jest taka teoria, że robienie błędów w obcych słowach świadczyć może o patriotyzmie, zakorzenieniu w polskości. Nie popieram jej.