Gotowanie żaby. Wyczesane rozmowy

O tej nowej pożyczce frazeologicznej i mentalnej rozmawiałem w Wyczesanych rozmowach w Radiu Kraków z Panią Redaktor Anną Piekarczyk. Zapraszam do posłuchania.

Myśl na koniec urwało, a dotyczyła tego, że na szczęście eksperymentów na zwierzętach coraz mniej, nawet szlaki migracji żab staramy się chronić odpowiednimi znakami drogowymi.

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _

Co chwilę teraz słyszymy, że ktoś czuje się jak gotowana żaba albo co gorsza ktoś nie widzi, że jest z nim jak z żabą we wrzątku (choć po prawdzie nie we wrzątku właśnie, ale w znakomitej temperaturze, jak w Szarm el-Szejk, a nie w Międzyzdrojach, Dąbkach czy Stegnie).
Jest to nośna metafora polityczna, społeczna, psychologiczna, antyprzemocowa, motywacyjna, marketingowa… Bardziej metafora (lub jeszcze porównanie) niż prawdziwy, nawet popularny opis eksperymentu. Nie ma się co dziwić, odkąd wiemy, że i Malinowski inaczej na Trobriandach mieszkał, niż opowiadano o tym z bezkrytycznym zachwytem uczonym krytycyzmu studentom antropologii, i Zimbardo w szczegółach inny niż w micie.
O syndromie gotowanej żaby mówił już parę lat temu towarzysz Albin Siwak (w antysemickim sosie) i (też) nonkonformistyczny, ale biegunowo bardziej finezyjny stylistycznie od Siwaka Jan Klata:

Brzmi banalnie – ale wcale takie nie jest. Gotowanie żaby wymaga paradoksalnego kunsztu, cierpliwości, utrzymywania tzw. poker face, nie wolno mrugnąć powieką na kamiennej twarzy, nie można zmącić rosołu. Jeśli w jakimś niepożądanym okamgnieniu żaba wyczuje, co ją czeka, zacznie wrzeszczeć, a przedśmiertne skrzeczenie przeszkadza w stanowieniu nowych praw, osadzaniu nowych elit na wszystkich możliwych stolcach, przeszkadza w pospólnej społecznej drzemce. Niech więc rączka nie drgnie, gdy delikatniutko zwiększamy temperaturkę. Zwiększamy, z wyrozumiałym uśmiechem, machnięciem drugiej ręki oddalając zarzuty, absurdalne całkowicie, oszczercze, wręcz śmieszne, totalnie niesprawiedliwie histeryczne. Ani mru-mru, cha, cha, cha, a drugą kończyną przekręcamy pokrętło.

Stopniowo, nie bez narastającej równolegle satysfakcji, obserwujemy reakcję żaby w kolejnych stadiach klimatycznych. Najpierw żaba zadowolona – jest jej jakby cieplej na duszy. Później żaba sobą zachwycona – czuje, że wstała z kolan. Następnie żaba czuje, że całe życie zasługiwała na jacuzzi, więc nierychliwie, ale nareszcie sprawiedliwie spełniają się oczekiwania. Podnosimy zatem jeszcze temperaturkę wody, aby żaba uświadomiła sobie, że przecież jest jak na Islandii, że gorące źródła pełnią funkcję nie tyle nawet odprężającą, co wręcz leczniczą. Czas skończyć z zimną pedagogiką wstydu, żaba zasługuje na najwyższą temperaturę wody. Nie wiadomo, czy żaba przed ugotowaniem zda sobie sprawę, że jest już po herbacie, być może tak, być może nie – wtedy i tak będzie za późno, a wszyscy obserwatorzy uznają, że chcącemu nie dzieje się krzywda. Przecież od początku było widać, o co chodzi, nieubłaganie. (Tygodnik Powszechny, 22.12.2017)

Musiałem o tym opowiedzieć w tym tygodniu, bo opowieści o żabopoczuciu mnożą się i plenią jak kijanki w bajorze. A to ktoś opuszcza jakąś partię, a to rozgłośnię radiową, ten z synekur rezygnuje, ów do niezłomności z bezpiecznej odległości nawołuje. A wszyscy barwnie opowiadają o eksperymencie naukowym z żabą jako obiektem albo bohaterką. Snują paralele w poetyce Ezopowych fabuł, po części nawet ezopową mową. Niewielu sprawdza, że ta żaba, dieser Frosch w eksperymencie urodzonego w Poznaniu, więc metodycznego uczonego Friedricha Leopolda Goltza (1834–1902), podobno opisanym w monografii Beiträge zur Lehre von den Functionen der Nervencentren des Frosches (1869) pozbawiona była mózgu.