Wilhelm Janek w Warszawie 1944

Za późnośmy się w Polsce wzięli do zapisywania zasobów pamięci „zwykłych ludzi”. Zresztą, takie zapisywanie od razu pokazuje, że zazwyczaj są to ludzie pod wieloma względami niezwykli, a na pewno jedyni w swoim rodzaju.

Wanda Traczyk-Stawska opowiada

Każde świadectwo osoby, która uczestniczyła w wielkich historycznych wydarzeniach jest wartościowe. Pomyślałem więc o pewnym śląskim śladzie w polskim powstaniu warszawskim 1944 roku. Wanda Traczyk-Stawska, pseudonim „Pączek” opowiedziała jedno ze swych przeżyć, o tyle istotne, że mogła wówczas stracić życie. Pojawia się tu wątek śląski.

Miałam kolegę ze Śląska, żandarma, którego wzięliśmy do niewoli. Nazywał się Wilhelm Janek, był plutonowym u Bortnowskiego [generał Władysław Bortnowski], a Niemcy siłą wsadzili go do swego wojska. Był kierowcą w żandarmerii, nie strzelał. Przydzielono go do naszego oddziału, ale nikt mu nie dowierzał. Szedł za mną, bo ja zawsze ostatnia. Miałam przykazane zastrzelić go, gdyby próbował uciekać.  
Na samym początku powstania mieliśmy zdobyć punkt w Alejach Jerozolimskich. Był tam sklep tylko dla Niemców, w piwnicy magazyn. Po drodze była dziura w murze zrobiona przez nasze minerki. Chłopcy, wszyscy wysocy, przeskakiwali. Janek też przeskoczył i czekał, aż dołączę. A ja mała wskoczyłam w brzuch zabitego Niemca, który tam od kilku dni leżał. I tak fuknęło, że zalało mi całą twarz i oczy. Straciłam kierunek. Zamiast biec za kolegami, instynktownie pobiegłam do budynku, żeby obmyć twarz wodą.  
A tam byli Niemcy. Dostaliśmy taki ogień. Janek, zamiast biec za kolegami, został, żeby mnie ratować z opresji. Dzięki niemu żyję.
Miałam dwa handgranaty za pasem i krótki pistolet. On, doświadczony żołnierz, zdołał zastopować Niemców tymi granatami. Hałas sprawił, że koledzy zorientowali się, dlaczego za nimi nie idziemy, i pobiegli z drugiej strony. Wzięliśmy Niemców w dwa ognie i bez trudu zdobyliśmy obiekt. Nikt nie został ranny.  
Ale skończyło się jak samo powstanie – źle. Dowódca powiedział, że Janek popełnił samobójstwo. A już po powstaniu okazało się, że jako jeniec został oddany Niemcom. Nie można było wziąć go do nas, bo gdyby ktokolwiek go zdradził, to byłby rozstrzelany, a wcześniej torturowany za zdradę. Próbowałam go odszukać po wojnie za pośrednictwem radia, ale nie było śladu. Prawdopodobnie wysłali go na Wschód i tam poległ.  

Źródło: https://wyborcza.pl/7,82983,26169675,wanda-traczyk-stawska-tak-czesto-bylam-zalana-krwia-kolegow.html#S.strefa_ogladania-K.C-B.3-L.1.videogruby

Sytuację tę opisała W. Traczyk-Stawska także w 2011 r. w warszawskim wydaniu serwisu wyborcza.pl:

Tomasz Urzykowski: Słynne zdjęcie z Powstania Warszawskiego: Chmielną maszeruje powstańczy oddział, z balkonu na rogu Szpitalnej patrzą mieszkańcy. Scenę utrwalił fotoreporter Sylwester Braun „Kris”.

W pierwszej parze sierż. podch. Bogdan Dąbrowski i kpr. podch. Janusz Szatkowski, potem plut. podch. Adam Porawski i w hełmie strzelec Krzysztof Porwit, syn pułkownika broniącego Woli w 1939 r. Z plutonu żyjemy już tylko on i ja. Wymieniam kolejnych: kpr. podch. Boguś Kryś “Marcinkowski” i plut. podch. Andrzej Bobrowski, dowódca drużyny, który płakał na widok niszczonych domów. Omal nie zginął, ratując obraz Malczewskiego, po wojnie został rzeźbiarzem, zaprojektował Krzyż AK. Dalej widać kpr. Zygmunta Łukasiewicza i prawdopodobnie kpr. podch. Heńka Gutowskiego. Na końcu maszerują st. sierż. Wilhelm Janek – żandarm, którego wzięliśmy do niewoli, mój przyjaciel plut. podch. Zdzisław Mroczkowski “Wrona”, najlepszy strzelec wyborowy w oddziale, st. strzelec Jerzy Rutkowski i kapr. podch. Stefan Basak, żartowniś i podrywacz, ale – jak wszyscy w oddziale – bardzo dobry żołnierz.

Żandarm Wilhelm Janek był Niemcem?

– Ślązakiem. Do niewoli wzięty chyba 4 sierpnia. Kierował “wanną” [niemieckim transporterem]. Okazało się, że w 1939 r. służył u gen. Bortnowskiego, walczył nad Bzurą, potem wrócił do domu i Niemcy wcielili go do swojej armii. W oddziale najpierw chodził przede mną bez broni. Przy próbie ucieczki miałam go zastrzelić. Ale już 6 sierpnia uratował mi życie w czasie ataku na niemiecki sklep Meindla.

Jednostkowy los, rodzina, bliscy, miejscowość?

Wiele już opowiedziano dowcipów (ależ oczywiście), wylano łez i wycierpiano, wspominając udział członków rodzin w wojnie lub „wizytę” wojny w czyimś domu. Może profesjonalni historycy zdołaliby dowiedzieć się czegoś o wspominanym przez weterankę Górnoślązaku? Przepadł bez wieści czy tylko nie umieliśmy dobrze poszukać, np. zamieniając nazwisko z imieniem. A może da się gdzieś sprawdzić składy osobowe jednostek niemieckich, z którymi mógł mieć kontakt pierwszy pluton Oddziału Osłonowego Wojskowych Zakładów Wydawniczych?