To zasada clickbaitów — zainteresować i „zmusić” do kliknięcia. Ale może to tylko walka o przeżycie na rynku?
Śmiertelnie niebezpieczny zaatakował — napisała Gazeta Krakowska na Facebooku. Specjalnie nie podlinkowałem.

Dlaczego językoznawca się tym zajmuje, a może jeszcze unosi, zamiast pominąć milczeniem lub wyśmiać? Dlatego, że jeśli na taką drogę wkraczają media mające swoją wersję papierową, więc darzone jakąś estymą i atencją, to oznacza to nadużycie zasad społecznej komunikacji. Gdy występuje się w obronie kultury pisma jako ważnej części kultury narodowej i europejskiej, to ma się na myśli doniosłą rolę prasy, m.in. dostarczanie informacji nie w formie sensacyjnej. Nieraz się tę rolę nazywało wychowawczą, co może trącić nachalnym dydaktyzmem i ideologią, ale misją, rolą, funkcją mediów jest między innymi kształtowanie postaw.
Ale dlaczego dziś? Dlatego, że ten tytuł jest niegramatyczny. Brak rzeczownika.

Śmiertelnie niebezpieczny zaatakował 7-osobową rodzinę
KTO? CO? Bandyta? Wirus? Zwierz?
Kliknąłem. Gaz — czad. Prawda, więc nie jest to klasyczny clickbait, zatem przepraszam Gazetę Krakowską, która jednak informuje, a nie tylko nęci i zarabia na reklamach. Ale irytacja przeważa nad troską i ciekawością.
Jak to wymówić i co to znaczy? Materiał wideo Arleny Witt:

Ciekawe przykłady podaje Michał Gellert, skąd pożyczam obrazek o niewiarygodnej ofercie dla rybek.

Czar albo koszmar. Sam nie wiem, jakoś nigdy nie wzdychałem z zachwytem nad elementarzem Falskiego. Znajdowały się atoli takie teksty w XIX-wiecznych podręcznikach do polskiego, które mnie ciekawiły.

Dziś czytanka o Arturku. Tak właśnie. Nie tylko Ala, Ola i Olek mają prawo wdzierania się w młode chłonne dziecięce umysły. Oto Arturek z dzieła Najnowszy Alfabet Polski Historyczno-Obrazkowy ofiarowany dobrym i pilnym dziatkom (1838).

Obawiam ja się, że to są postoświeceniowe złudzenia epoki romantyzmu. Książka jednak dość zacna — podawała wiadomości o tych pisarzach, których wolno było wspominać w Warszawie roku 1838, m.in. o Byronie.
Mnie się podoba portret Jana Kochanowskiego i wyjaśnienie, że wojskim sandomierskim chciał on być dlatego, że to go uwalniało od konieczności uczestnictwa w wyprawach wojennych.

Dziwne te wyobrażenia o modzie polskiej XVI wieku.

Przy okazji, zgadało się w Dobrym słowniku i na Facebooku

o słowie modowy. Pisze się o nim na przykład tak:

Słowo modowy pojawiło się w obiegu leksykalnym polszczyzny stosunkowo niedawno. Wymyślili je blogerki i blogerzy piszący o modzie, niezadowoleni z tego, że w języku polskim brakuje przymiotnika dobrze oddającego znaczenie ‘związany z modą, poświęcony modzie, dotyczący mody’.
Z tego powodu wszelkie angielskie określenia w rodzaju fashion blog,fashion house, fashion magazine, fashion daysfashion inspirations itp. zaczęto „przekładać” na blog modowy, sklep modowy,magazyn modowydni modowe, inspiracje modowe.
Tymczasem polszczyzna ogólnoliteracka przymiotnika modowy nie zna, nie notował go i nadal nie notuje żaden słownik języka polskiego [podkreślenie — AC]. (Maciej Malinowski)

Ufam, ale sprawdzam!

Rzecz w tym, że notował! W 1969 roku suplement do Słownika języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego.
Czyli nie nowość, lecz wciąż drażni. Ciekawostka.

Najnowszy wpis na blogu Dobrego słownika dotyczy chędożenia. Zapraszam. Bardzo polskie słowo, ale jakoby pochodzące z języka niemieckiego. Tak to ujął Brückner:

Najprawdopodobniej chędożenie  w wieku XVI oznaczało wyłącznie czyszczenie. Tak o tym zaświadcza Słownik polszczyzny XVI wieku I

Zastanawiające te meandry metaforycznego myślenia, bo w dzisiejszej polszczyźnie chędożyćcoire.
Najciekawsze, że rosyjski chudożnik też ma jakiś związek z przymiotnikiem chędogi.

Lecz — jak widać z powyższego — Max Vasmer odrzucał pomysły Aleksandra Brücknera. Będziem myśleć.

Temat może i polityczny, albo wręcz abstrakcyjny, gdy się pomyśli o tym, że wojna skończyła się ponad 70 lat temu (wiem, wiem, nie ma traktatu pokojowego). O reparacjach rozprawia się w mediach tradycyjnych, elektronicznych, społecznościowych. W Warszawie odbyła się nawet parę dni temu konferencja, zorganizowana przez Instytut Zachodni. Trwa spór o deklarację rządu PRL z roku 1953 o zrzeczeniu się od NRD (z radzieckiej strefy okupacyjnej) pozostałej przypadającej Polsce części reparacji. Swoją drogą, podobno się wówczas zastanawiano, czy ktokolwiek je widział.

O reparacjach pisze się dzisiaj w słownikach, pisano i dawniej. Dziś w Dobrym słowniku pod hasłem reparacje można się dowiedzieć, że w ciągu ostatniego stulecia, a przynajmniej półwiecza słowo to straciło w zasadzie liczbę pojedynczą, a archaiczna reparacja (naprawa) baaardzo rzadko pojawia się w tekstach.

Ciekawostka: sprawę dziś niemal zupełnie zapomnianą, z niemałym wysiłkiem intelektualnym odkrywaną przez posła Mularczyka, upowszechniano dawniej nawet w Słowniku języka polskiego (pod red. W. Doroszewskiego):

Potem zaś nastąpiły radziecko-niemieckie (NRD) ustalenia z lata 1953 r., które rząd PRL „witał z uznaniem”:

Źródło: Dziennik Łódzki, 25.08.1953 (link podał na Twitterze prof. S. Żerko)

I tak dalej, miały miejsce różne następne dyplomatyczne podchody i konstatacje, na których się nie znam, więc zamilczę.

 

Jakie to krakowskie słowo! Figuruje oczywiście w nowo wydanym słowniku regionalizmów krakowskich, ale to nie wszystko. Ktoś bowiem mógłby pomyśleć, że taki słownik to zbiór archiwaliów językowych sprzed wieku, no, sprzed osiemdziesięciu lat, kiedy to po Plantach chadzali luminarze Młodej Polski, anonimowi od ćwierćwiecza.

Nie! Młoda inteligencja krakowska, której jedną z kuźni jest Piąty Zakład Naukowy (V LO), używała tego słowa, a świadectwo temu, nie metajęzykowe, lecz uzualne, daje Katarzyna Kubisiowska, wspominając swoje przygody z twórczością Andrzeja Bursy, którego utwory właśnie wydał w Znaku Wojciech Bonowicz. Opisuje felietonistka swoje eliminacje olimpijskie na etapie szkolnym:

Egzaminujący profesor Z. zapytał osłupiały: „Koniec?” Ja: „Mam jeszcze prozę”. I, tu muszę się sama pochwalić, naprawdę się przyłożyłam. Z moimi 178 cm wzrostu, z za długimi nogami, za długimi rękami, za długą szyją, bo tak wtedy (i zbyt długo) z niechęcią o sobie myślałam, do profesora Z. – mierzącego góra 160 cm i dożartego jak mało kto – mówiłam z pełnym zaangażowaniem, w którym tliło się marzenie, by słowo stało się ciałem – „Ze sposobów znęcania się nad gośćmi niskiego wzrostu”.

Dożartego jak mało kto. To dobre słowo — jakby łagodniejsze mimo wszystko od wrednego i nie zawierające wulgarnego rdzenia jak upierdliwy, którym się brzydziła, pamiętam doskonale, prof. Danuta Wesołowska. Proszę, przykład z ust Stanisława Handzlika, urodzonego w nieodległej od Krakowa Marcyporębie:

Historycy i sędziowie muszą się również zagłębić w znaczenie przymiotnika dożarty. Jaką niesie w sobie ocenę i jak wiele oraz co dzieli go od znaczeń przymiotnika francowaty?

Trudne słowa, najciekawsze środkowe.

Znalazłem je w książce o sztuce ludowej z roku 1903, z czasu, kiedy Adolf Hitler nie był przywódcą zbrodniczych hord z tym znakiem na sztandarze.

Sparogi są chyba polskie, jeśli jest tam słowo róg. Brak w każdym razie w słowniku warszawskim (SW) wskazania na etymologię obcą.
swastyce powszechnie wiadomo, że ma etymologię sanskrycką. SJPD: svastika od svasti ‘pomyślność, dobrobyt’. Bańkowski w WSWO PWN objaśnia strukturę: su ‘dobrze’ + asti ‘jest’. Wspomniany wyżej SW definiował ją nieco dziwnie:

koło a w nim krzyż o ramionach z postaci czterech gam abecadła greckiego

Dlaczego dziwnie? No tak, sto lat różnicy, w szkole nie było greki, zmieniła się też ortografia. Dziś grecką literę Γ nazywamy gammą. Teraz się zgadza — cztery gammy.

sfatyska Mokłowskiego? Albo to wynikająca z nieporozumienia omyłka składu drukarskiego, albo odbicie jakiejś teorii, która nie została objaśniona przez przedwcześnie zmarłego, uzdolnionego badacza.

Obecność -izm wskazuje na ideologię lub co najmniej prąd myślowy, zespół poglądów. Holokaust — wiadomo.

Redaktor Paweł Lisicki pisze w „Do Rzeczy” o holokaustianizmie. Zobaczymy, czy słowo wejdzie do szerszego obiegu. Kto ciekaw, niech czyta.

Nie z tego się cieszę, że idzie wrzesień, bo na to rady nie ma, ale z tego, że książkę nagrodzono. Tę.

Krakowska Książka Miesiąca

WRZEŚNIA 2018

pod redakcją Donaty Ochmann i Renaty Przybylskiej
Powiedziane po krakowsku. Słownik regionalizmów krakowskich

Jury Nagrody „Krakowska Książka Miesiąca” przy Bibliotece Kraków jednogłośnie przyznało tytuł „Krakowska Książka Miesiąca Września” książce “Powiedziane po krakowsku. Słownik regionalizmów krakowskich”, wydanej przez Wydawnictwo Libron, nagradzając Panie Redaktorki: Donatę Ochmann i Renatę Przybylską
Wręczenie Nagrody połączone z wieczorem autorskim będzie miało miejsce w Klubie Dziennikarzy „Pod Gruszką” przy Bibliotece Kraków w czwartek 27 września o godz. 18.00, ulica Szczepańska 1.Continue reading

Klękam nabożnie, oczy mrużę, wbijam się w fotel, gdy czytam, że Aleksander Brückner w swym słowniku etymologicznym napisał PRASŁOWO. Tak też i o dzbanie.

Piękne słowo. Znamy je z życia codziennego i z przysłów: póty dzban wodę nosi, póki się ucho nie urwie.
To znaczy, że dzban ucho mieć musi.
Dzban jest pusty w środku, dlatego też ludzie głupi od niedawnego czasu dzbanami są nazywani. Na przykład na Twitterze:

Taki dzban, synonim durnia najprawdopodobniej, szerzy się, to znaczy, że jest wyrazem modnym, atrakcyjnym, bo nowym. Nowość nie jest jego jedyną zaletą. Nie jest wulgarny. Ocenia, uraża, ale nie narusza bardzo już wątłego polskiego tabu językowego.

Słowo znane, nawet prasłowo, w nowym znaczeniu, zwie się neosemantyzmem. Takie nowe znaczenie, osoby niezbyt lotnej, nie kontaktującej z rzeczywistością słownik Miejski.pl odnotował w roku 2010.
Z kronikarskiego obowiązku, nie bez przyjemności, odnotowuję.

________________
Wpis zależny od http://leksykalia.blogspot.com/2018/08/dzban-sowo-stare-nowe.html