Dziś rano usłyszałem w Radiu Kraków, że umarł działacz kulturalny, społeczny, regionalny, samorządowy, były senator Franciszek Bachleda-Księdzularz (biogram w serwisie Watra.pl). Dla mnie przede wszystkim Poeta, który pogodził modlitwę króla Dawida, frazę Kochanowskiego i podhalańską gwarę w Tatrzańskim Psałterzu Dawidowym. Zaczynająca książkę poetycka parafraza modlitwy Ojcze nasz kończy się takim westchnieniem:

Hej, kiebyś jesce Boze
zbawieł mojom duse!
O to pieknie pytom
i zabiegać muse.

Niekby tak sie stało!
Boze! — Moja Miełość!

Niechby tak się stało. Requiescat in pace

PSALM LXV

Dziękczynienie za dobrodziejstwa

Królu na ziemi i na wielgim niebie!
Kwała w Syjonie wdzięcno ceko Ciebie!
Tam obietnice Tobie poślubione
bedom ziscone.

Ku Tobie, który prośbami ludzkimi
nie gardzis, zgichnom się syćka, co po ziemi
okrągłej chodzom — miełośnicy wiecnych
darów słonecnych.

Teroz mój Boze downe nase złości
nom dolegajom, zaś my w Twej litości
nadziejom momy, ze nom choć nieprawym
bedzies łaskawym.

Scęśliwy, kto sie upodoboł Tobie,
kogoś Ty obroł przyjocielem sobie,
coby przebywoł w Twoim chramie świętym,
do Nieba wziętym.

My Twojej wiecnej dobroci ufomy,
ze w Twym kościele wartko stanąć momy
i zazyjemy radości pieknego
Nieba Twojego.

Okozes łaske, swoje miełosierdzie —
cudowne ludziom wiernym zaufanie,
z tyk ziemskik grani i turni,
i cornej przepaści.

Ukazał się 28 numer LingVariów (do pobrania). W nim m.in. pożegnanie prof. Mirosława Skarżyńskiego, założyciela i pierwszego redaktora pisma, oraz blok artykułów o prof. Zenonie Klemensiewiczu, 50 lat po tragicznej śmierci uczonego.

Fragment tekstu Mirosława Karwata Hunwejbini bibliometrycznej rewolucji:

  1. Wzór osobowy hunwejbina

Od stuleci powtarza się schemat zastosowania w polityce siły uderzeniowej rekrutowanej z atakowanego środowiska. To najlepszy sposób kolonizacji lub pacyfikacji. Najbardziej znany, klasyczny: janczarzy, czyli tzw. poturczeńcy. Dzieciaki (serbskie, bułgarskie, greckie, rumuńskie) wyrwane z własnej rodziny i ojczyzny, wynarodowione, okradzione ze swojej tożsamości, a za to nauczone w praniu mózgu pogardy dla swoich współplemieńców, przez to wyobcowane i więź odczuwające wyłącznie z władcą, jako niezawodna formacja do zadań bardzo specjalnych. Wiadomo, jakich. Późniejszy – z epoki maoistowskiej: hunwejbini, czyli „czerwonogwardziści” za całą mądrość i wiarę wyposażeni w czerwoną książeczkę Mao, w fanatyzm i poczucie dziejowej misji, w wyobrażenie o swojej roli jako tych, od których rozpoczyna się Historia, Nowa Epoka – na zgliszczach lub pozostałościach tego śmietnika, który mają uprzątnąć. Za nic mają osiągnięcia i poglądy rodziców, kompetencje nauczycieli. Zaszczytem i tytułem do chwały jest dla nich demaskowanie krewnych, sąsiadów, nauczycieli – jako wrogów ludu, rewizjonistów, reakcjonistów, agentów imperializmu (Paszka Morozow rozmnożony w hurtowni). Z rewolucyjną rozkoszą odwracają role: teraz to oni przepytają nauczycieli, uczonych, artystów, czy nadążają za Zmianą, rozliczą z ich grzechów. Zanim zdążą się czegoś nauczyć lub oblać egzamin, już egzaminują starszych. Starsi są przeżytkiem, My jesteśmy przyszłością. My – czyści, nieskażeni, od początku tacy jak trzeba – jesteśmy solą ziemi i sędziami.

Hunwejbin jest bardzo użyteczny dla rządzących, zarządzających w roli psa myśliwskiego. Jego zadanie: wyniuchać, wytropić, dopaść, wskazać. Albo i zagryźć. Podczas tropienia lub pościgu ujada. A kiedy zamelduje wykonanie zadania, jest dumny i merda ogonkiem.

Ten mechanizm występuje nie tylko w despocjach i dyktaturach. Nie pogardzi nim też technokratyczna lub neoliberalna inżynieria społeczna.

Hunwejbin Rewolucji Bibliometrycznej to – na pierwszy rzut oka – ktoś inny. Nie jest naiwnym, zaczadzonym fanatykiem jakiejkolwiek idei i nie działa na rozkaz, na skinienie Wodza czy formalnego patrona. Jest raczej ochotnikiem, kandydatem na najemnika (sprzątnę dla Was ten śmietnik – w zamian za mój awans, karierę, uprzywilejowany status). Oferuje – na rynku politycznym – usługi zastraszacza, wykrywacza, donosiciela i usługę szczucia. Jego zawziętość (nie ma nic bardziej namiętnego niż wściekły, zniecierpliwiony karierowicz) można pomylić z ideowością, żarliwością, ale to tylko temperatura zawiści i zachłanności zmieszanej z cwaną kalkulacją, komu opłaca się przyłożyć, by zostać nagrodzonym, protegowanym. Tak czy inaczej to także wygodne narzędzie czystek, obezwładniania takiego czy innego środowiska przez wykorzystanie jego wewnętrznych konfliktów i posłużenie się frustratami-rozrabiakami.

Powiadają pedagodzy: nie daje się dziecku zapałek, a małpie brzytwy. Ale to zalecenie ignorowane w praktyce polityków lub krótkowzrocznych zarządców takiej czy innej instytucji.

Żródło: https://www.teoriapolityki.com/post/miros%C5%82aw-karwat-hunwejbini-bibliometrycznej-rewolucji

Poranny haust polszczyzny w zasmożonym Krakowie (całkiem dziś nieźle), a tu nie dość, że nowina niedobra, to jeszcze podana bardzo nietypową składnią.

wyborcza.pl, 19.11.2019, 6.50

Stała rada dla siebie i innych: sprawdzać, korygować, zatrudniać korektorów.
A jakie są lub nie są długi? Największe w historii.

Dzisiaj Kościół święty w Polsce wspomina bł. Karolinę Kózkównę, która zginęła w roku 1914, broniąc się przed gwałtem*). Ojciec błogosławionej nazywał się Jan Kózka. Zgodnie ze współczesnymi, ale odchodzącymi w przeszłość regułami tworzenia nazwisk odojcowskich, tu w ujęciu Doroty Zdunkiewicz-Jedynak:

Nazwiska córek mężczyzn o nazwiskach I grupy są tworzone za pomocą przyrostka -ówna, zaś II grupy przyrostkiem -anka: Zajdlówna, Kucówna, Manteufflówna, Sapieżanka, Skarżanka, Skuszanka.
Za pomocą przyrostka -anka tworzone są także nazwiska odojcowskie od nazwisk zakończonych na -g, -go, -ge, co pozwala uniknąć niemiłego dla ucha zakończenia -gówna, np. Hartwig — Hartwigowa, ale: Hartwiżanka (nie: *Hartwigówna); Kolago — Kolagowa, ale: Kolażanka (nie: *Kolagówna); Lange — Langowa, ale: Lanżanka (nie: *Langówna). (SPP PWN),

męczennica, której sanktuarium znajduje się w Zabawie nieopodal Tarnowa, powinna się nazywać Kózczanka. Forma nazwiska w postaci Kózkówna została utrwalona w czasie przygotowań do beatyfikacji, a przy samym akcie oficjalnie potwierdzona. Ale przecież nie tak łatwo odizolować nazwisko błogosławionej od przemian systemowych zachodzących w polszczyźnie ostatniego stulecia. Jedną z nich jest odchodzenie od „patriarchalnych” (dosłownie, bo mających związek z ojcem — pater) form nazwisk córek, w jakimś stopniu i w odczuciu wielu nazbyt mocno akcentujących przynależność, poddanie, zależność rodzinną itp. I oczywiście obligatoryjnie ujawniających stan cywilny. A przecież RODO w ogóle. Dowodem tego jest istnienie w Rzeszowie parafii „pw. Błogosławionej Karoliny Kózki”, choć w komunikatach na stronie internetowej pojawia się oczywiście forma nazwiska Kózkówna.

Co ciekawe, gdy wszyscy mądrzej lub niemądrzej wypowiadają się i kłócą o żeńskie formy (nie końcówki!) zawodów, stanowisk i innych rzeczowników (tłumaczka, ministra/ministerka, marszałkini, gościni), część onomastyczna z tego sporu została wydzielona i tu dominuje tendencja przeciwna, to jest odchodzenie od wyodrębniania, podkreślania, zaznaczania form żeńskich. Ale to już sprawa na inną dyskusję.


____________________________________________
*) oraz grzebie (a może nie? zob. Onet.pl) w katedrze poznańskiej arcybiskupa Juliusza Paetza, o którym nie krążyła opinia, iż był obrońcą czystości.

Ale nie komu, tylko skąd! Ach, ta nasza frazeologia. Pojawiają się w niej jakieś idiomatyczne jednostki, które rozumiemy, których umiemy używać, ale nie umiemy dociec ich początku, rozłożyć na czynniki czy składniki i objaśnić detalicznie.

Dziś w Radiu Kraków z Anną Piekarczyk i Pawłem Sołtysikiem omówiliśmy synonimikę, chronologię i geografię tego frazeologicznego odpowiednika czasownika uciec.

Najbardziej intrygujące, że dać nogę „mówią w Krakowie”, jak o tym pisał lwowski Ruch Literacki w roku 1876:

Pojechał ku Lwowu — słodka i wciąż podobno poprawna forma, a ta częstsza i współczesna to: ku Lwowowi. Do rozważenia po drodze z Mościsk do Leopolis.

Oko korektora czuwa:

Zszargana składnia

Prezydent Wrocławia Jacek Sutryk rozwiązał zgromadzenie 11 listopada 2019.
Emocjonalnie uzasadnia swoje działania.

Na szarganie polską flagą we Wrocławiu nie było, nie ma i nie będzie miejsca (…)

Przypuszczam, że emocjonalnie, bo inaczej nie umiem sobie wytłumaczyć składniowego błędu. Szargać można coś, na przykład świętości, jak to nam przypomina zapamiętana fraza z Wesela Stanisława Wyspiańskiego:

Znam ja, co jest serce targać
gwoźdźmi, co się w serce wbiły,
biczem własne smagać ciało,
plwać na zbrodnie, lżyć złej woli,
ale Świętości nie szargać,
bo trza, żeby święte były,
ale Świętości nie szargać:
to boli.

Choć samo szarganie to nie jest czynność sama w sobie obojętna, pamiętać należy, że jeśli już ktoś chce szargać, to coś (biernik), a nie czymś (narzędnik). Nie ma więc miejsca we Wrocławiu, ale właściwie nigdzie nie powinno być miejsca na szarganie (czego? dopełniacz, bo zdanie z przeczeniem) polskiej flagi.
Nie szargam flagi. Ktoś szarga składnię, my składni nie szargajmy.
Z czym się mogła pomylić prezydentowi Sutrykowi składnia szargać? Może z pomiatać? Nie pomiatajmy nikim.

Można po kroju pisma rozpoznać, który to z portali takie coś na głównej stronie opublikował.

W Słowniku języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego między ROZPIERANIE a ROZPIERŚCIENIAĆ nie ma żadnego hasła. Może to nie całkiem słusznie? Słownik nie powinien pomijać istnienia słów. W Słowniku współczesnego języka polskiego pod red. Bogusława Dunaja (1996) słowo rozpierducha się znajduje, lecz z kwalifikatorem wulg., czyli: WULGARNE.

Wiem, że stylistyka polszczyzny naintelektualizowanej zmienia się szybko i radykalnie. Mimo to wciąż miałem przekonanie, że w działach kulturalnych mediów ogólnopolskich słów wulgarnych w komentarzach, a nie w cytatach z subwersywnych (za przeproszeniem) dzieł sztuki czytać nie będę. Naiwny jestem i stary. Co skonstatowawszy, nie kasuję tego, co napisałem, ale właśnie publikuję. Razi mnie to i komunikuję to, żeby się ktoś bezczelnie nie tłumaczył, że takie słowo z pewnością nikogo nie razi. Dlaczego w zamierzchłej przeszłości uznano to słowo za wulgarne? Dlatego, że rdzenne pierd związane jest ze sferą genitalną i wydalniczą, o której się nie wypowiadano publicznie, czyli w towarzystwie, chyba że się było prostakiem, grubianinem, plebejuszem lub obleśnym gorszycielem. Przyrostek uch(a) ekspresywny.
Ale to też się zmienia, czasem na lepsze, czasem jakby na głupsze i ostentacyjne. Nadmiar tabu i pruderii zapewne jest niezdrowy, lecz zastępowanie ich udawanym ekshibicjonizmem śmieszy tak samo jak dawni i nowsi Młodziakowie.

Wstydzić się go czy chwalić się nim? Czy ma postać papierową? A może to jest brak biletu? (— Masz bilet? — Mam. — Chyba wilczy!)

Co to takiego? Temat został poruszony w Wyczesanych rozmowach stanowiących część audycji Przed hejnałem Radia Kraków 7 listopada 2019 r.

A definicja z Dobrego słownika pasuje do opisu?

Przymiotnik wilczy nie tylko negatywne ma konotacje. Być może pewną rolę odgrywa wilcza swoboda, nawet jeśli na wilki poluje, kto żyw, bo dawniej drapieżnik był wyjęty spod jakiejkolwiek ochrony. Gdy zaś na kryjących się po lasach żołnierzy po wojnie polowali komuniści, to poeci, jak Władimir Wysocki, Jacek Kaczmarski, Zbigniew Herbert, porównali ich do tropionych wilków,

Ponieważ żyli prawem wilka
historia o nich głucho milczy
pozostał po nich w kopnym śniegu
żółtawy mocz i ten ślad wilczy

co wilki nieco uwzniośliło, a żołnierzom „wyklętym”, „żyjącym prawem wilka” hm… nie wiem, co dało.

Muszę to powiedzieć jasno. Zamiary premiera Morawieckiego, z którymi się nie kryje, należy potępić. Proszę posłuchać!

Ostatnie posiedzenie rządu. Ten straszny moment tuż po 1:35

Kontynuować dalej to narzucający się nam dla elegancji, bo co dwa słowa, to nie jedno, pleonazm. Inny wariant to kontynuować nadal. Potępiał go prof. Walery Pisarek w Słowniku języka niby-polskiego:

Dbajmy wspólnie o jakość polszczyzny.